Trzeci dzień Heineken Open'er Festivalu stal pod znakiem "odgrzewanych kotletów". Ale czy ponowne występy artystów, którzy grali wcześniej w Gdyni naprawdę zasłużyły na miano kotletów? O tym piszemy poniżej.
L.Stadt
18:00
Main Stage
To jedyny polski artysta na Main Stage, na jakiego się
wybrałem. Z wielkimi nadziejami, bo wierzyłem, że chłopaki pokażą klasę. Wyszli
punktualnie i rozpoczęli długim intro na dwie perkusje. Potem pojawiła się
reszta składu. Koncert dzielił się na kilka faz. Wstęp złożony był ze starych
hitów przeplatanych nowościami w stylu country . Pojawiło się też „Stop” w
nieco innej, akustycznej aranżacji (wymuszone awarią sprzętu? Czyżby?). Publika
rozkręcała i się i rozrastała z utworu na utwór. Końcówkę zdominowały sztampowe
utwory z albumu EL.P. Na scenie
pojawił się też gość specjalny – Leszek Laskowski, który zasiadł za gitarą
hawajską. Słuchało się naprawdę przyjemnie. Pojawiły się też, o co na
festiwalach raczej niełatwo, bisy, a właściwie refren z utworu „Londyn”
śpiewany z publicznością i „Jeff” na zakończenie. Fakt, że kiedy koncert
kończył się, pod sceną był już spory tłok chyba najlepiej oddaje, że chłopaki
dały radę. [Miłosz Karbowski]
Bloc Party
Main Stage
20:00
Każdy
ich występ jest bardzo dobrze odbierany przez zgromadzoną na nim publiczność.
Tak było zarówno parę lat temu, tak było i w tym roku na Openerze. Kele wraz z
kolegami wprawił festiwalowiczów w istny szał! Szalone tańce na wpół
rozebranych nastolatek i pogo nadaktywnych młodzieńców mówiło same za siebie.
Zdecydowanie był to jeden z lepszych koncertów na tegorocznym Openerze. Nie
zabrakło też ich największych hitów, jak „One More Chance”, „Flux” czy „Hunting
For Witches”. Po raz kolejny Bloc Party wprowadzili mnie w mega pozytywny
nastrój. I znów, jak podczas ich ostatniego koncertu na Babich Dołach,
pożegnało ich piękne niebo z zachodzącym słońcem w roli głównej! [Agnieszka Strzemieczna]
Kelego chciałem zobaczyć już w listopadzie zeszłego roku,
jednak wtedy z nieznanych powodów odwołał występ na FreeFormFestival.
Ucieszyłem się więc, kiedy w festiwalowych ogłoszeniach pojawiło się Bloc
Party. Liczyłem na stare hity, jak „Banquet”,
i nowy materiał. I jedno, i drugie pozytywnie zaskoczyło. A nowa płyta
na pewno będzie prawdziwym hitem. Biję pokłony i już nie mogę doczekać się
całego longplaya. A rozgadany Kele naprawdę przypadł mi do gustu! [Miłosz Karbowski]
Pięć lat wcześniej: niedziela, ostatni dzień Openera,
wreszcie bezchmurne niebo, na Main Stage szaleje Bloc Party, którzy do Polski
przybyli po wydaniu swojego drugiego
albumu A Weekend in the City. Sam
koncert bardzo przeciętny, Kele śpiewa jak od niechcenia, ale to przecież Bloc
Party, na których czekałem TYLE lat.
Pięć lat później: piątek, przedostatni dzień Openera, niebo
bardzo ładne, a na Main Stage powracają Bloc Party, którzy zaledwie cztery lata
temu wydali swój trzeci album Intimacy. Sam
koncert średni, Kele nadal nie umie śpiewać na żywo, ale to przecież Bloc
Party, którzy od Silent Alarm przeżywają
ciągły spadek artystyczny.
Różnice? Formacja Kele Okereke do Polski przyjechała z
zupełnie nowymi utworami, które znajdą się na planowanej na sierpień czwartej
płycie – Four. I wiecie co? Nie mogę
się tego albumu doczekać. Bloc Party nie zagrali oszałamiającego koncertu, ale
w ich występie było wszystko to, czego od nich można było wymagać. Radość z
grania, flegmatyzm Kele, dobra setlista wypelniona największymi hitami:
„Hunting For Witches”, „Flux”, „Banquet”, „This Modern Love” czy „Helicopter”
(żal, że nie było „Like Eating Glass”). Chciałbym zobaczyć ich na klubowym
koncercie w trasie promującej nadchodzącą płytę. [Piotr
Strzemieczny]
Franz Ferdinand
Main Stage
22:00
Trzy
lata po ostatnim koncercie w Polsce Szkoci powrócili do Gdyni (gdzie miał
miejsce się ich pierwszy występ). Teraz, w przededniu premiery czwartej płyty,
zespół zaprezentował swoje największe
przeboje („Michael”, „Take Me Out”, „No You Girls”, The Fallen czy „Do You Want
To”), oraz nowe piosenki (m.in. „Trees and Animals”). FF zagrali bardzo energicznie, a końcówka
„Outsiders” to prawdziwy perkusyjny „rozpierdol”. Lepsza impreza niż na
Justice, tylko co do diabła miał Alex Kapranos na głowie i pod nosem? [Piotr Strzemieczny]
Nowy image na mnicha z wąsem, jaki zaprezentował nam Alex
Kapranos skutecznie odciągał moją uwagę od muzyki przez cały czas, jaki
zagościłem pod Main Stage. A chłopaki z Franz Ferdinand zaserwowali mega
żywiołowy, naładowany hitami z wszystkich płyt set. Tłum radośnie falował i
skakał w rytm kolejnych przebojów. Mogło się podobać. I podobało się! [Miłosz Karbowski]
To mój drugi raz z Franzem i drugi raz po wysłuchaniu całego
koncertu czuję się lepszym człowiekiem. Ich chyba lubią wszyscy. Jedni bardziej,
drudzy mniej. Ktoś może psioczyć na ostatnią płytę, ale trudno im zarzucić, że
są nudni, powtarzalni czy bezosobowi. Wysłuchać na żywo „Take Me Out” czy „This Fire”... bezcenne. Za ocenę
ich występu wystarczy to, że zobaczę ich po raz kolejny na belgijskim festiwalu
Dour. [Wojtek Irzyk]
Public Enemy
World Stage
22:30
Bardzo
chciałam obejrzeć ten koncert od początku do końca, przez co niestety
poświęciłam M83, ale nie żałowałam. Występ Public Enemy był pełen olbrzymiej
energii! Poza dużą porcją dobrego rapu, którym nas poczęstowali, znaleźli też
miejsce na standardowy para-polityczny wykład pod tytułem „fuck racism, fuck
separatism”. Ponadto odrobili lekcje na temat naszego kraju, co zaowocowało m.in.
odśpiewaniem łamaną polszczyzną pieśni „Hej sokoły” z hip hopowym beatem. Jak
już udało mi się zrozumieć, że tekst śpiewany jest po polsku, i że jest to
właśnie ta piosenka, byłam w tak wielkim szoku, że dałam się ponieść szaleństwu
całej widowni. Dodatkową perełką koncertu był popis DJ-skich możliwości DJ-a
Lorda. Przez kilka minut wychodził z siebie scratchując na obu gramofonach. Zagrali takie
klasyki jak „Fight the Power”, „Don’t Believe the Hype” czy „Show Em What You Got ”. [Agnieszka Strzemieczna]
M83
Tent
Stage
23:30
2009:
Tent Stage.Trzydzieści minut przed początkiem gigu skończyły mi się papierosy i
wybiegłem na sam koniec (w zamyśle: początek) strefy gastronomicznej. Pendulum
okupowali Main Stage, a pod sceną bawił się prawie cały Opener. Na pięć minut
przed występem M83 wróciłem dokładnie w to samo miejsce, czyli pod samiutką
barierkę – były niesamowite luzy.
2012:
Sytuacja odwrotna do 2009 roku – tym razem cały Opener (zwabiony popularnością
„Midnight City” ) bawił się w Tent Stage.
Koncertowo
M83 AD 2012 to zupełnie inna odsłona niż kilka lat temu. Nowa, wychodząca na
pierwszy plan wokalistka, nie przekonała mnie tak, jak obdarzona pięknym głosem
Morgan Kibby. Zmieniło się też brzmienie. Wiadomo, że Gonzalez położył nacisk
na Hurry Up, We’re Dreaming, ale
nawet w tych starych utworach nowe aranżacje nie do końca można uznać za
trafne. Zanikła ta baśniowa, senna i eteryczna atmosfera na rzecz szybszej i
żywszej elektroniki.
Niemniej
było ładnie i pogodnie, skocznie i żywiołowo. Trzy lata temu było jednak dużo,
dużo fajniej. [Piotr Strzemieczny]
Kto jak kto, ale Anthony Gonzalez był winny polskiej publice
wiele. Z nieokreślonych przyczyn odwołał koncert w warszawskiej Stodole (a mnie
przepadł umówiony wywiad…). Kiedy więc
spóźnienie zespołu rosło, tłum nerwowo przemieszczał się pod sceną, a u mnie
stopień irytacji wędrował wyżej i wyżej. Zespół w końcu pojawił się na scenie
i… totalnie mnie urzekł. Tak bardzo żałuję, że ten warszawski - w klubie - się
nie odbył. Bo genialnie skonstruowany i zagrany set przyprawiał mnie o ciarki
na plecach. Może wzmocnienie basów nieco za bardzo odbiegało w stronę wiksy,
ale przez to tłum skakał, skakał i skakał. Po 40 minutach zespół zakończył
regularną część koncertu. Jęki zawodu, uszczypliwe komentarze, a tu… Anthony wyszedł
na kolejne 20 minut bisów! Miód dla uszu! [Miłosz
Karbowski]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.