Wreck to siódmy LP nowojorczyków z Unsane. Warto sprawdzić, czy z
wiekiem nie zabrakło im ikry, a jeżeli przespaliście '90s to tym bardziej
odróbcie pracę domową.
Po pięciu latach od ostatniego wydawnictwa powraca jeden z
najbardziej poważnych w wymowie i wpienionych noise-rockowych bandów. O ile
mieliście wcześniej styczność z twórczością Unsane, to wiecie, że to prawilne
ziomki z szemranej okolicy. Na dzień dzisiejszy Lower East Side to miejsce,
gdzie łykając espresso załapiecie się na set songwritera brzdąkającego na swoim
akustycznym pudle. Kiedyś jednak było inaczej. Dzielnica była brudna, pełna
przemocy i dogorywających ćpunów. Taka właśnie jest muzyka Unsane – zasyfiona i
wściekła, ale pełna swoistego, rzewnego polotu.
Wielu nazwie mnie „Kapitanem Odkrywczym”, gdy napiszę, że noise
rock to piękna, pokręcona, silna łodyga, której korzenie tkwią głęboko w
gnojówce lat osiemdziesiątych. Nie bacząc na to, w muzyce Unsane słychać
wszystko co najlepsze w hardcore czy punk (o dziwo, w dzisiejszych czasach
przybywa coraz więcej ludzi, którzy chcą te dwa gatunki odseparować). Oprócz
pasji i energii warto zwrócić uwagę na przesterowane, bluesowe riffy, od zawsze
będące ich dewizą. Nie zabrakło też harmonijki, które otwiera i towarzyszy
najbardziej rozbujanemu utworowi na płycie („No Chance”). Dzięki gęstym basowym
partiom doskonale obcuje się również z „Don’t”. Schizowe, noise’owe partie
przewijają się na całym albumie („Rat”, „Pigeon”, „Metropolis”, „Ghost”, „Roach”).
Zaskoczeniem okazuje się być sielska ballada zatytułowana jako „Stuck”. Płytę
zamyka opętany, sarkastyczny „Ha Ha Ha”, ten kawałek to naprawdę konkretny
wjazd na banię.
Wreck to doskonały
soundtrack do bujania się po mieście o zmroku. Dokładnie wtedy, gdy jesteś
nawalony i zawiedziony swoją kondycją psychiczno-fizyczną. Kiedy masz
świadomość, że pomimo upływających lat pewne rzeczy zupełnie się nie zmieniają.
Nieistotne czy chodzi o sprawy osobiste czy zawodowe, zarówno o tym jak i
tamtym są teksty Unsane. Opowieści o pełnych zawodu próbach odnalezienia
szczęścia w czeluściach wielkomiejskiego bagna. Jakkolwiek banalnie by to nie
brzmiało, ten sposób narracji jest trafny i w moim mniemaniu świadczy o
autentyczności tego bandu.
8/10
Grzegorz Ćwieluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.