Relacja z koncertu Tarwater w CDQ
Klimatyczne, nieco wyciszone i
przeznaczone dla prawdziwych fanów koncerty to chyba domena CDQ. Tak było i tym
razem. Podczas ostatniej trasy organizowanej przez wytwórnie Gusstaff, która od
teraz skupi się wyłącznie na tłoczeniu i promowaniu, wystąpiła niemiecka grupa
Tarwater – spadkobiercy wielkiego Kraftwerk.
Przed 21 (czyli już godzinę po
planowanym rozpoczęciu) wesoły tłumek okupował chodnik przed wejściem do klubu.
Zaraz obok, przy stoliku wystawionym na trawie, bez pośpiechu, z namaszczeniem,
kęs po kęsie, obiad spożywali panowie Ronald Lippok i Bernd Jestram. Z pustym
brzuszkiem nie wypada przecież grać. Wewnątrz czekała grupka najzacieklejszych
fanów, która wkrótce nieco się powiększyła. Od początku wiadomym było, że to
raczej nie zespół, który wypełni klub od sceny aż po drzwi wejściowe. Na
mieście nie było też widać plakatów reklamujących event. Wieść rozeszła się
więc najpewniej pocztą pantoflową wśród najbardziej wtajemniczonych.
Panowie wyszli na scenę nieco po
21. Od razu przywitały ich gromkie oklaski. Ja, póki co, trzymałem bezpieczny
dystans od sceny. Bas w dłoń, parę ustawień sprzętu i gramy! Pierwsze
wybrzmiało „Radio War” z najnowszej płyty. Koncert odbył się w ramach trasy
„Tarwater plays Inside The Ships”, więc jasnym było, że to te utwory będą
dominowały. Usłyszeliśmy więc praktycznie cały materiał z ostatniego albumu,
wydanego oczywiście sumptem organizatora, którego obszerne stoisko z płytami
robiło wrażenie. Trochę mniejsze niestety sprawiała sama gwiazda wieczoru.
Panom nieco chyba odbijał się kotlet sprzed paru minut, co słychać było
też w
dość niewyraźnych partiach wokalnych. Dodatkowo współpracy odmawiał też
chwilami sprzęt.
Po pokonaniu wszystkich już chyba
przeszkód usłyszeliśmy kawałek dobrej muzyki. Muzycy zostali wywoływani na
bisy, bo mam wrażenie, że należały się one publiczności. Szkoda tylko, że
Niemcy nie nawiązali z nią praktycznie żadnego kontaktu. Przez cały koncert
widoczna była bariera między artystami a
słuchaczami. Trochę brakowało też efekciarstwa, elementu show. Było to tylko
poprawne, niemal studyjne wykonanie utworów. Muzycznie więc nie ma się do czego
przyczepić. Dużo gorzej oceniłbym jednak koncert jako całokształt. A takiego
smaku narobili mi ostatnią płytą....
Miłosz Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.