wtorek, 29 maja 2012

Relacja: Tarwater w CDQ

Relacja z koncertu Tarwater w CDQ


Klimatyczne, nieco wyciszone i przeznaczone dla prawdziwych fanów koncerty to chyba domena CDQ. Tak było i tym razem. Podczas ostatniej trasy organizowanej przez wytwórnie Gusstaff, która od teraz skupi się wyłącznie na tłoczeniu i promowaniu, wystąpiła niemiecka grupa Tarwater – spadkobiercy wielkiego Kraftwerk.

Przed 21 (czyli już godzinę po planowanym rozpoczęciu) wesoły tłumek okupował chodnik przed wejściem do klubu. Zaraz obok, przy stoliku wystawionym na trawie, bez pośpiechu, z namaszczeniem, kęs po kęsie, obiad spożywali panowie Ronald Lippok i Bernd Jestram. Z pustym brzuszkiem nie wypada przecież grać. Wewnątrz czekała grupka najzacieklejszych fanów, która wkrótce nieco się powiększyła. Od początku wiadomym było, że to raczej nie zespół, który wypełni klub od sceny aż po drzwi wejściowe. Na mieście nie było też widać plakatów reklamujących event. Wieść rozeszła się więc najpewniej pocztą pantoflową wśród najbardziej wtajemniczonych.

Panowie wyszli na scenę nieco po 21. Od razu przywitały ich gromkie oklaski. Ja, póki co, trzymałem bezpieczny dystans od sceny. Bas w dłoń, parę ustawień sprzętu i gramy! Pierwsze wybrzmiało „Radio War” z najnowszej płyty. Koncert odbył się w ramach trasy „Tarwater plays Inside The Ships”, więc jasnym było, że to te utwory będą dominowały. Usłyszeliśmy więc praktycznie cały materiał z ostatniego albumu, wydanego oczywiście sumptem organizatora, którego obszerne stoisko z płytami robiło wrażenie. Trochę mniejsze niestety sprawiała sama gwiazda wieczoru. Panom nieco chyba odbijał się kotlet sprzed paru minut, co słychać było też  w  dość niewyraźnych partiach wokalnych. Dodatkowo współpracy odmawiał też chwilami sprzęt.
Po pokonaniu wszystkich już chyba przeszkód usłyszeliśmy kawałek dobrej muzyki. Muzycy zostali wywoływani na bisy, bo mam wrażenie, że należały się one publiczności. Szkoda tylko, że Niemcy nie nawiązali z nią praktycznie żadnego kontaktu. Przez cały koncert widoczna była bariera  między artystami a słuchaczami. Trochę brakowało też efekciarstwa, elementu show. Było to tylko poprawne, niemal studyjne wykonanie utworów. Muzycznie więc nie ma się do czego przyczepić. Dużo gorzej oceniłbym jednak koncert jako całokształt. A takiego smaku narobili mi ostatnią płytą.... 

Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.