wtorek, 29 maja 2012

Relacja: Mystic Live Night w Cudzie nad Wisłą

Relacja z showcase'u wytwórni Mystic w ramach Warsaw Music Week.










Warsaw Music Week już za nami! Kilkadziesiąt koncertów rozrzuconych po całym mieście, wspaniała atmosfera i naprawdę dobra organizacja. Oprócz kilku chwytliwych zagranicznych zespołów mieliśmy też okazję obejrzeć prezentacje zespołów wydawanych przez lokalne wytwórnie. Inspiracja Liverpool Music Week daje wymierne skutki – naprawdę dobry tydzień z muzyką wciśniętą w miejską przestrzeń.

Jak duże efekty daje przemyślana taktyka biletowa mogliśmy zobaczyć parę minut przed 19, kiedy kilkuosobowe grupki biegły spiesznie z przystanku przy BUW-ie w stronę Cudu nad Wisłą. O co chodzi? Skąd ten pośpiech? Ano po 19 bileciki kosztowały 2 razy tyle – ot co! Nie było więc rozciągniętego na dwie godziny złażenia się niedobitków. Punkt 19 wszyscy byli już zwarci i gotowi, nieco leniwie zalegając jeszcze na paletach i leżakach w mocno świecącym słońcu. Na scenie była już łódzka grupa L.Stadt. Panowie nastroili się i.. zeszli. Powód? Problemy techniczne. A to Polska właśnie... – chciałoby się powiedzieć.

Kilkadziesiąt minut później, utworem „Macca” ze swojej pierwszej płyty Łukasz Lach i spółka rozpoczęli koncert. Muzycy nie oszczędzali się, grali naprawdę dobrze, czego nie można powiedzieć o publice. No tak – działał pewnie lokalny patriotyzm, który nakazywał wspierać tylko zespoły z własnego, stołecznego podwórka. Zblazowani „kustosze” muzyki alternatywnej oddawali się więc piknikowym rozrywkom. Pod sceną stało ledwie paręnaście osób. Reszta wolała sobie wesoło pogawędzić, mimo że na scenie grał zespół chyba najbardziej uznany i utytułowany. No ale warszawskiej braci przecież nie wypada wspierać innych, kiedy grają swoi. Na niczym spełzły zachęty zespołu, by chociaż trochę zbliżyć się do sceny. Panowie zagrali jednak z charakterystyczną dla siebie energią i radością swoje największe hity. Publika łaskawie klaskała, ale bisów nie zażądała. Zespół wyszedł jednak z klasą i pokazał jak świetnie bawi się muzyką. Jako bonus, wpleciony mniej więcej w połowie występu, usłyszeliśmy utwór – cover Townesa Van Zandta z nadchodzącej wielkimi krokami płyty z muzyką country w wersji nieco bardziej pikantnej.  Brawo L. Stadt!

Jako drugi występował zespół Tides From Nebula. Było już nieco ciemniej, więc światła na scenie w końcu wywiązywały się ze swojego zadania. Pod nią zgromadziło się całkiem sporo osób, głośno zachęcających zespół. Ściana energii, jaką zaserwowali nam panowie była przeogromna. Dużo, naprawdę dużo gitar okraszonych perkusją i pozbawionych wokalu, który rzeczywiście okazał się niepotrzebny. Zespół chwilami może nieco przesadzał z ekspresją, jednak oglądało się i słuchało dość przyjemnie. Dźwięk niósł się po mieście, a z czasem na bulwarze nad Wisłą pojawiło się całkiem sporo dzikich obserwatorów. Wkrótce chłopakom znudziło się przebywanie na scenie, więc z niej zeskoczyli i postanowili pooglądać resztę zespołu z perspektywy publiki – oczywiście nie przestając grać. Czas jednak naglił, więc bisów nie mogło być zbyt wiele.

Ostatnim zespołem, który pojawił się na scenie Cudu nad Wisłą, było Sorry Boys. Od początku ich występowi towarzyszyła aura tajemniczości. Hipnotyzujący wokal i ciekawe gitarowe partie nie pozwalały stać pod sceną obojętnie. Zespół pokazał, jak wielki potencjał w nim drzemie. Mimo że partie śpiewane brzmiały w niektórych utworach nieco podobnie, to i tak gdzieś w środku chyba w każdym pojawiała się chęć słuchania jeszcze i jeszcze. Swoje robił też wiatr, który cały czas rozwiewał włosy wokalistki – nawiewy sceniczne były więc zbędne. W tak sprzyjających okolicznościach nie wypadało więc wypaść źle. I tak się nie stało. Zespół zaprezentował swoje hity mniejsze i większe, a wisienką na torcie były nowe brzmienia z zupełnie nowego materiału.

Bez owijania w bawełnę – od początku do końca, od pierwszego do ostatniego artysty było CUDnie! 

Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.