sobota, 19 maja 2012

Recenzja: Michael Kiwanuka – Home Again (2012, Polydor)

Moda robienia nowego na starą modłę nadal aktualna. Debiut Michaela Kiwanuki prezentuje naprawdę wysoki poziom.











Porównując wszystkie te gwiazdki wypromowane przez BBC Sounds Of, jak chociażby James Blake, Jessie J, Keane, Vampire Weekend, Marina and the Diamonds i – o zgrozo - Adele, Michael Kiwanuka jawi się jako „właściwa osoba na właściwym miejscu”. Tak szczerych nagrań, tak ciepłych brzmień i tak ładnej muzyki dawno nie było.

No nie oszukujmy się. Plebiscyt organizowany przez BBC ma tyle wspólnego z dobrą muzyką, co Amy Winehouse z abstynencją, dlatego tym bardziej warto pochylić się na dłużej przy gościu, który gra ładnie i z tak zwaną klasą. Jasne, można powiedzieć, że Home Again to wynik złego wychowania. Rodzice Michaela mogli przywiązywać młodego Brytyjczyka do gramofonu i puszczali mu stare nagrania Otisa Reddinga czy Terrence’a „Terry’ego” Calliera. Bo jakkolwiek debiutancki longplay Kiwanuki jest dobry, to może być postrzegany jako odwzorowanie starych soulowych czasów. I tak rzeczywiście jest. A że dwudziestoczteroletni singer-songwriter odrobił lekcje wzorowo (oczyma wyobraźni można zobaczyć rodziców sterczących nad młodym, dzierżącym w dłoni długopis i kartkę Michaelem i zadających mu pytania o dyskografię Reddinga: „Ile utworów znalazło się na Otis Blue: Otis Reading Sing Soul?”), to i płyta jest bardzo ładna.

Popatrzmy na to w ten sposób – otwierające płytę „Tell Me a Tale” budzi wokalne skojarzenia z Richie Havensem, a jazzowy flet udanie komponuje się orzeźwiającym brzmieniem soul popowej trąbki. Otrzymane, może j e s z c z e nie monumentalne, ale podchodzące pod prawdziwy przebój brzmienie to efekt nie tylko talentu Kiwanuki, ale też dobrego ucha producenta, Paula Butlera z The Bees. To on dopieścił nagrania, eksponując ciepło głosu artysty. W singlowym „Home Again”, do którego zrobiono przyjemny teledysk w stylu retro (który swoją drogą jest już tak wyeksploatowany, że gdzie się nie spojrzy, to wszędzie latają klipy z efektem starej taśmy), barwą głosu Kiwanuka przypomina Billa Withersa, a sam utwór jawi się jako prawdziwy komercyjny hit. Delikatny podkład, melodyjny i wrażliwy śpiew sprawiają, że to właśnie do niej chce się najczęściej wracać.  

Sukces, a na pewno rozgłos przyniosły Michaelowi Kiwanudze wyróżnienie przez BBC, ale także trasy – z Adele i śliczną Laurą Marling. A jeśli doda się do tego bardzo dobrą EP-kę Tell ma a Tale (wszystkie trzy utwory z minialbumu znalazły się na długogrającej płycie) oraz, co tu ukrywać, słabą konkurencję (Skrillex? No c’mon!), nie mogą dziwić wysokie notowania Brytyjczyka. I nawet jeśli w takim „And Day Will Do Fine” Kiwanuka zbliża się niebezpiecznie do Otisa, a z całego Home Again pachnie raczej odwzorowaniem zamiast kreatywności, i tak wszystko wychodzi na plus.  Bo ten utalentowany singer-songwriter w zacny sposób wskrzesił zapomnianego retro-ducha soulu i połączył go z modnym ostatnio folkiem. Ciekawe, co będzie dalej? Potwierdzi swój talent? Oby.

7.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.