niedziela, 29 kwietnia 2012

Wywiad: "Bogactwo siłą hip-hopu" || Łona i Webber ||

Z Łoną i Webberem rozmawia Mateusz Romanoski. 













Mateusz Romanoski:
Pomiędzy Insert EP, a Cztery i pół mieliście trzyletnią przerwę wydawniczą. Czuliście presję podczas prac nad nowym albumem?


Webber: Owszem, zawsze czuję presję, ale w dużej mierze dotyczy ona zbliżających się deadline'ów. Tak długa przerwa pozwala inaczej spojrzeć na swoją dotychczasową muzykę i ta presja wpływa bardziej na kreatywność.

Łona: Presja była dla nas łaskawa, pojawiła się dopiero na samym końcu prac, nie tyle nad płytą, ile nad ilustrującymi ją teledyskami – tu się naprawdę ślizgaliśmy po krawędzi. Tak czy inaczej – wszystko udało się na czas. Sama płyta powstawała w trybie, powiedzmy, nieśpiesznym.

Na
trzy lata odstępu pomiędzy waszymi nagraniami przypadł wyjątkowo niespokojny czas pod względem nowych ruchów i przemian społecznych. Czy wpłynęło to na pracę nad tekstami?

Łona: Owszem, wpłynęło. Wrodzona przekora kazała mi się od nich mocno odsunąć i poprzestać na spostrzeżeniach nieco bardziej generalnych. Nie mam najmniejszego zamiaru brać udziału w polsko-polskich wojnach. Niedoczekanie!
Odnoszę wrażenie, że szczególnie utwory takie jak „Jesteśmy w kontakcie” i „Nie pytaj nas” dobrze oddają ducha czasów - zabiegania, propagandy sukcesu przy jednoczesnej jałowości intelektualnej osób poddających się tylko tym naciskom...

Łona: To intelektualne oblicze nie jest aż tak jałowe, problem polega raczej na tym, że jest mocno zdominowane tą przeklętą codziennością. To, że coraz bardziej stajemy się jej więźniami, to akurat nic nowego, ważne by się choćby co jakiś czas z tego wyrwać. 
 
Z
kolei w „Szkoda Zachodu”, wyśmiewającym polską zaściankowość, nie pierwszy raz pojawiają się w waszej twórczości przywiązanie do wartości demokratycznych, wolnościowych. Mam wrażenie, że duża część rodzimej sceny hip-hopowej, jak na przykład PiH i Eldo, sami deklarujący się jako narodowcy, napisaliby coś odwrotnego.

Łona: Rzeczywiście, nie pierwszy raz, i pewnie nie ostatni. A co do naszej sceny, istotnie nierzadko moi koledzy dają wyraz poglądom zupełnie innym – cały żart polega na tym, że nie ma z tego powodu żadnej hecy. Granice hip-hopu są szerokie, nie muszą nas łączyć poglądy polityczne czy społeczne, byśmy się nawzajem szanowali.

Na
Cztery i pół zmieniło się trochę pod względem muzycznym...

Webber: Zmieniło się owszem, starałem się nieco odważniej pójść w stronę, w którą dotychczas powoli zmierzałem. Chodzi generalnie o sposób łączenia sampli  i dźwięków wynikających z analogowej syntezy. Nie sposób też ominąć gatunki muzyczne, które obecnie są na czasie. One same w swojej formie nie do końca mnie przekonują, ale starałem się je okiełznać po swojemu. Mam nadzieję, że wyszło na dobre.
 
Na
koncertach występujecie z „żywym składem”. Nie kusiło was, żeby nagrać kiedyś cały album z The Pimps?

Webber:
Kusiło i nadal kusi. Myślę, że jest to kwestia czasu. Ostatnio mamy przyjemność ze sobą więcej koncertować i powoli klaruje się materiał na taki album, choćby w formie zapisu z koncertu.
Dopiero przy okazji tego albumu zadebiutowaliście jako reżyserzy własnych teledysków. Nakręciliście własnymi siłami „obrazki” do dwóch utworów z płyty. Jak wrażenia?

Webber: Super. Choć tradycyjnie początkowo podchodziłem do tego sceptycznie, to apetyt na to, żeby zrobić coś więcej niż tylko zapowiedź koncertu, rósł w nas od jakiegoś czasu.

Łona: Korzystaliśmy przy tym z pomocy naszych dobrych znajomych: Black Solid Pictures i Krzysztofa Kiziewicza, ale rzeczywiście – pierwszy raz byliśmy odpowiedzialni za wszystko od początku do końca. I świetnie się czuliśmy w tej roli.

Łona,
na pierwszej, wydanej już ponad dekadę temu, płycie w utworze „Raperzy niedobrzy” przekonywałeś mamę, że raperzy nie tacy źli jak się ich maluje. W dalszym ciągu wiele osób ma krzywdzący, czarno-biały obraz zarówno muzyki hip-hopowej, jak i jej wykonawców. Jeśli chodzi o rodzimą scenę, jako jedni z pierwszych złamaliście model „rapera z podwórka”...

Łona:
Mogę tylko powtórzyć, że hip-hop to szerokie zjawisko. Ma wiele nurtów, często bardzo różnych. To bogactwo jest jego siłą.

Webber:
Nie łamaliśmy modelu, raczej chcieliśmy ukazać, że podobnie jak i w Stanach, raperzy wywodzą się z przeróżnych środowisk i z getta. W Polsce jednak od początków – czyli pierwszej, głośnej płyty Liroya – utarło się takie przekonanie, i znacznie łatwiej jakiemuś z artystów, który nieco odbiega od tej wyznaczonej ścieżki, przypisze się określenie - „że to już nie jest hiphop” niż zauważyć, że coś może być różne, a zarazem mieć wiele cech wspólnych.

Rozmawiał Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.