sobota, 7 kwietnia 2012

Relacja: Zola Jesus w Hydrozagadce

Relacja z warszawskiego koncertu Zoli Jesus.

Będzie bez zbędnego owijania w przysłowiową bawełnę. Środowy support znam i muzycznie, i prywatnie, co oznacza, że wiem na jakiego typu wydarzenia się nadają. Na rozkręcanie (niewielkich) tłumów przed Zola Jesus – niestety nie. Zawsze uważałem i uważać będę, że Shadowplay! spisują się dobrze w kameralnym zaciszu Eufemii, gdzie spokojnie mogą puszczać swoje wybrane perełki z repertuaru indie, new wave czy post-punku. Hydrozagadka w środę im nie sprzyjała. To nie ten rodzaj supportu jednak. Można było oporządzić chyba jakiś zespół.

Ale nie dla Shadowplay! ludzie przyszli. To znaczy pewnie też dla trójmiejskiej ekipy, ale gwiazdą wieczoru była Nika Roza Danilova. Chwilę po 21 artystka pojawiła się na scenie i dała naprawdę zgrabny, około godzinny set. Skupianie się na jej drobnej posturze nie ma zbytnio sensu, dlatego zaznaczyć należy czynniki muzyczne. Redaktor Chmiel miała rację pisząc w relacji z festiwalu w Soho Factory, że siłą Zoli jest jej głos. On zmiażdżył, otumanił, stłamsił, a potem wygładził słuchacza. Potęga śpiewu Niki jest niewyobrażalna i to jest właśnie główny napęd jej muzyki. Warstwa melodyjna, oczywiście, była równie istotna, a skrzypce na żywo mogły spokojnie skraść serce.

Zola Jesus promowała przede wszystkim swój ostatni album, Conatus. I jedno trzeba przyznać – „Vessel”, „Avalanche” czy „In Your Nature” koncertowo brzmią o niebo lepiej niż na płycie. Było ładnie, było też przyjemnie. Dlatego propsy dla Go Ahead i oczywiście Niki za gig. Zola na żywo – to choć raz trzeba przeżyć na własnej skórze. Zwłaszcza, gdy wraz z tym potężnym głosem i muzyką pojawiają się na ciele ciarki.

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.