Po czterech latach The Wedding Present powracają w dobrym stylu.
The Wedding Present to żywa legenda. Nie znać tej brytyjskiej kapeli, nazywając się przy tym fanem alternatywy, to grzech śmiertelny. Cóż, można i tak, jeśli było się wychowanym na soundtrackach do anime. Gorzej, jeśli nadal się tego słucha. Po kryjomu, ale słucha.
The Wedding Present to żywa legenda. Nie znać tej brytyjskiej kapeli, nazywając się przy tym fanem alternatywy, to grzech śmiertelny. Cóż, można i tak, jeśli było się wychowanym na soundtrackach do anime. Gorzej, jeśli nadal się tego słucha. Po kryjomu, ale słucha.
I ta żywa legenda wydała właśnie swój dziewiąty długogrający
album. Dziewiąty podtrzymujący tradycję dobrego grania w rytm indie. Kolejny
ustępujący rewelacyjnemu Seamonsters,
co jednak nie oznacza „zły”. Tak przecież bywa, że niektórych płotków nie da
się przeskoczyć. Valentina płytą olśniewającą nie jest, bo kto, będąc na scenie od
dwudziestu siedmiu lat, jest w stanie coś takiego ugrać? Płyta trzyma jednak
poziom, ona jest hiciarska.
Bo jak inaczej nazwać takie kawałki jak „You’re Dead”, „End
Credits”, „You Jane”, „Back a Bit…Stop” czy przede wszystkim największy chyba
przebój Valentiny, „The Girl From the
DDR” jeśli nie hity? Dynamiczne, skoczne i chwytające kompozycje połączone z
tym jakby od niechcenia wokalem Davida Gedge’a nie mogą nie wywołać uśmiechu na
twarzy. Gdyby ktoś był jednak ponurakiem, to “You appall me... Okay, call me” w
„You’re Dead” powinno wystarczyć. Zwłaszcza, że Gedge ostatnie słowa rzuca tak
na odwal.
Band z Leeds nie odstępuje od swojego ulubionego tematu, tj
związków międzyludzkich i przeróżnych interakcji. Gedge, jak zwykle w swój
pesymistyczno-ironiczny sposób, opisuje rzeczywistość i to, co go otacza w sferze
uczuciowej. Stąd z rezygnacją
wyrzuca z siebie „you’re too pretty for me... and if I was a painter I’d just
paint portraits of you...” w “Deer Caught in the Headlights” czy okazuje
kapitulację w “End Credits”: “I'm not happy anymore - and for that reason, I'm
out”. Tutaj nic się nie zmieniło, David w najlepszej, depresyjnej
formie.
The Wedding Present najnowszym albumem dołączyli do starych
wyjadaczy, którzy w tym roku sprezentowali swoje kolejne płyty: Tindersticks
(jest ładna), Grahama Coxona (nie słuchałem), Paula Wellera (nie wiem czy
zamierzam posłuchać) itp. I nie zawiedli. Jest melodyjnie, energicznie i,
niekiedy nawet, brudno.
7/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.