czwartek, 22 marca 2012

Shiny Beats - "Dreams" (2012, własne)

…czyli dużo „elektronicznego mięsa” w polskim wydaniu!











Ostatnie lata to istny wysyp kapel grających indie – electro, które mnożyły się jak grzyby po deszczu. Wtedy też z całej masy 8bitowego syfu wyłoniło się Shiny Beats – trójmiejski duet, którego krew pulsuje w rytmie dźwięków Atari. Od tego czasu kolektyw wystąpił na wielu koncertach od  morza do gór, lecz nadal nie jest chyba polską potęgą i towarem eksportowym. Czy najnowsza płyta pozwoli to zmienić?

Niedawno spotkałem się z opinią, że „im Shiny Beats bardziej starają się zrobić karierę, tym bardziej im to nie wychodzi”. Faktycznie – obracanie się w stylistyce Crystal Castles nie jest obecnie pomysłem ani nowatorskim, ani ciekawym. Ale w tym tkwi cały fenomen Shiny Beats, którzy na przekór wszystkiemu pokazują, że można!

Trójmiejski duet atakuje od pierwszych sekund najnowszego krążka. Jest brudno i undergroundowo. Rzęsisty beat rozwiewa wszelkie złudzenia – nie będzie żadnej nieśmiałej przyczajki. Płyta zdominowana jest przez parę motywów, które pojawiają się cyklicznie w większości ścieżek. Utwór „Sky” bije je wszystkie na głowę. To już prawdziwe europejskie, o ile nie światowe salony elektroniki. Po prawdziwej orgii przychodzi „To było to”. Jak w każdym innym utworze płyty Dreams, jego elementem składowym jest teledysk, który w tym wypadku naprawdę imponuje (tylko po co te ohydne pandy?). Brawurowo rozhuśtani natykamy się na prawdziwą 8-bitową sieczkę, która bezlitośnie gwałci i po nieco ponad minucie brutalnie porzuca (w tym wypadku to komplement!). Po niej następuje poprawne „Memories” nieco nużące swoją monotonią. „Out of Dreams” to kontynuacja tematu rozpoczętego w „Into...”, okraszona przyjemnie rozmywającymi się partiami wokalnymi. W tym miejscu kończy się regularna część płyty. Shiny Beats przygotowali jednak coś ekstra. To remix kolektywu Last Robots, który przenosi nas w zupełnie inne, bardziej house’owe rejony. I tak mija nieco ponad 20min przygody z trójmiejskim duetem. Czy to mało? Wielu powie, że owszem, ja jednak myślę, że to idealna dawka.

Umówmy się. Dreams to na pewno nie płyta na rodzinną majówkę. Jednak wciśnięta w przestrzeń klubową musi robić i robi duże wrażenie. Może i jest to duet „jeden z wielu w Polsce”, ale naprawdę warto i należy chociaż na chwilę się przy nim zatrzymać.

6,5/10 

Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.