Charlotte Gainsbourg z prawie nowym materiałem i płytą koncertową.
Nie jest to płyta odkrywcza, od IRM różni się niewiele, ale chyba nic w tym dziwnego, bo Stage Whisper Charlotte Gainsbourg zbudowała właśnie na „odrzutach” z ostatniej sesji nagraniowej. Zarzut? Chyba jednak tak. Bo mogło być lepiej.
Wiele można by było zarzucić Charlotte: że muzykę komponował
jej Beck czy AIR; że nie jest tak charakterystyczna jak ojciec; że nie ma
głosu. I ten główny – że śpiewanie zawsze będzie – a przynajmniej powinno być –
drugim po filmie zajęciem. Można wychodzić z takimi założeniami, tylko czy to
naprawdę jest potrzebne, czy aby na pewno to słuszne podejście? Tak naprawdę
tylko do trzech rzeczy można znaleźć punkt zaczepny: dwupłytowy album, poziom
oraz ilość utworów.
Podwójna płyta zawsze stanowi niejako ognisko niepewności
dla słuchacza i recenzenta. I nieważne, czy będą to dwa krążki premierowej,
nowej muzyki, czy – jak w przypadku Stage
Whisper – „nówki” + koncertówka. Odpalasz CD numer 1, zaznajamiasz się z
utworami, włączasz ponownie i ponownie, i ponownie. Nawet, jeśli poziomowo
tracki odchodzą od IRM, to przecież
to Charlotte, łagodność i piękno muzyczne w jednym. Gdzie w tym miejsce na zmianę płyty? Druga sprawa, że nagrania
live żyją swoimi prawami. Albo porywają, albo pozostają obojętne. Mogą też być
„OK.” Koncertowe wykonania piosenek z 5:55
i IRM są OK. Po prostu w
porządku. Z badań przeprowadzonych wśród osób, które lubią (i cenią) Charlotte
wynika, że siedem na dziesięć osób niezbyt często (czytaj: praktycznie wcale)
wracało do CD numer 2. Oczywiście nie biorąc pod uwagę ortodoksyjnych fanów
Charlotte Gainsbourg. No ale co z tym Stage
Whisper?
Znowu Beck. Może nie sam, bo są jeszcze Charlie Fink i Conor
O’Brien, ale słychać rękę jednego z bożków alt.contry. I to taki jedyny
pewniak, bo kompozycje na CD1 są wielce problematyczne. Niby ciekawe,
różnorodne i charakterystyczne, a z drugiej strony na tyle nużące, że trzeba
dokładnie dozować ilość odtworzeń. Jak chociażby „Out of Touch”, które na
dłuższą metę może mocno przesłodzić.
Singlowe „Terrible Angels” ukazało Charlotte w wydaniu dużo
odważniejszym niż chociażby „IRM”. Skóra, elektropopy w tle, teledysk z
choreografią i agresywny jak na Gainsbourg wokal to „towar”, którego wiele osób
mogło nie kupić, który nie za bardzo pasował do delikatnej wizji wokalistki, a
który tak naprawdę zgrabnie został wkomponowany w otoczenie. Mimo to jednak gdzieś
świdruje przekonanie, że to nie jest ta sama Charlotte. Można wyskoczyć z
twierdzeniem, że „ona po prostu poszła za modnym”, a „Paradisco”, choć nieco
bardziej ugładzone, od strony muzycznej zdaje się potwierdzać tezę. Charlotte
nie uderzyła jednak w najprostsze rozwiązania, co pokazuje reszta kompozycji.
Jasne, wymienione wyżej nagrania wprowadzają „nowe” do
muzycznego cv wokalistki. Jednak trzeba spojrzeć prawdzie w oczy, utwory ze Stage Whisper nie bez powodu nie
znalazły się na IRM. Bo tak naprawdę
jakościowo odbiegają od poprzedniczki i…pozostawiają pewien swoisty niedosyt.
Niby jest mocno zadymione i tajemnicze „All the Rain”, są takie pozycje, jak
oparte na akustycznej gitarze i delikatnie ciepłym wokalu Charlotte „Memoir”. Ślamazarne
„White Telephone” wprowadza w stan może nie pod depresyjno-melancholijny (warto
sprawdzić – jeśli oczywiście znajdzie się osoba nie znająca „Vanities”, „Morning
Song” czy „Beauty Mark”), ale na pewno refleksyjno-wyciszający. Kontrastuje się
to z „Anną”. Zbudowany na żywej perkusji, słodkim refrenie i delikatnym śpiewie
kawałek jawi się jako najlepszy na płycie. Porównując z dwoma wcześniejszymi
pozycjami w dyskografii Gainsbourg, właśnie ten utwór najbardziej zbliża się do
tego upragnionego poziomu.
Nieporozumieniem nazwać można duet z Finkiem. Podkładowo
brzmi to jak spowolnione ostatnie „hymny” Noah and the Whale, a słuchanie
Charlie’ego na wokalu daje dwie możliwości: wyłączenie utworu albo włożenie
dwóch palców do ust. Jest słodko, romantycznie, nieudolnie ckliwie i…słabo.
„Karny k u t a s” dla wokalisty Noah and the Whale za atak na klasę wokalistki.
Ciężko doszukać się racjonalnych powodów, dla których
zdecydowano się wydać Stage Whisper. Nie
jest to ani lepsze od wcześniejszych dwóch albumów, ani tym bardziej jakieś
niesamowicie innowacyjnie. Również spore zastrzeżenia można kierować do Becka,
bo, wiadomo, stać go na więcej (czy ktoś śmiałby wątpić?). Pozycja polecana z
całą pewnością kolekcjonerom, ortodoksyjno-maniakalnym fanom Charlotte oraz tym
osobom, które twórczości piosenkarki nie znały (skądś się to zdanie wziąć musiało:
„Co do koncertówki to tak jak pisałem -
materiał z poprzednich płyt Charlotte ( „5;55” i „IRM”), których przyznam nigdy nie
słuchałem ale po przesłuchaniu „Stage Whisper” zamierzam zmienić ten stan
rzeczy. I to jest pewnie ten sprytny plan wydawców tej płyty. Wśród rzeczy
nowych przemycić trochę staroci, żeby zainteresować słuchacza. I w moim
przypadku ten chytry plan się powiódł. Chętnie posłucham poprzednich płyt w
wersjach studyjnych”).
Tym oto równie zabawnym, co tragicznym zdanie czas powrócić
do..5:55 i IRM.
6/10
Piotr Strzemieczny
tragiczny jezyk, masa bledow stylistycznych. bardzo mi przykro, ale czytac sie tego po prostu nie da!
OdpowiedzUsuńa mi się recenzja podoba. dobre porównanie do utworów noah & the whale. brzmi podobnie.
OdpowiedzUsuńpłyta gorsza niż irm. to prawda!
OdpowiedzUsuńtrafna recka, a płyta średnia.
OdpowiedzUsuń