niedziela, 5 lutego 2012

Merkabah, uSSSy i JARS w Eufemii - relacja

Będzie krótko i na temat, bo takie też były koncerty w ten środowy, mroźny wieczór w Eufemii.













Otwierający ten wieczór warszawski skład Merkabah zagrał konkretny, kakofoniczny, połamany rytmicznie gig ozdobiony walącymi po oczach z ustawionych między muzykami telewizorów psychodelicznymi wizualizacjami. Warto zapoznać się z tym melanżem awangardowego jazzu, post-rocka, math-core'a i noise'owo-ambientowych pejzaży, tym bardziej, że lada moment debiutują LP (wcześniej ukazały się dwie epki).

Występujący jako następny rosyjski uSSSy nie ustępował rodakom pod względem stopnia pokomplikowania swojej muzyki. Za to przebijał ją pod względem eklektyzmu – właściwie prościej byłoby wymienić style, o które skład się nie zabiera, niż te, które uprawia. Odbija się to troszeczkę, co prawda na spójności, ale za techniczne wymiatactwo jakie prezentowali – czapki z głów.

Najbardziej zależało mi tego dnia na zobaczeniu JARS, którzy kompletnie zmietli mnie materiałem wiszącym na ich bandcampie (ściągnąłem i katowałem ponad tydzień). Nie rozczarowałem się. Panowie zagrali z niesamowitą intensywnością. Kłania się dzikość NoMeansNo i The Jesus Lizard z najlepszych nagrań. I, choć na zakupionej przeze mnie koszulce widniał napis „Fuck the Jars”, to właściwie tego dnia, zarówno przez ich muzykę, jak i przez najbardziej spektakularną glebę na twarz, jaką udało mi się zaliczyć, nie tylko na koncercie, ale i generalnie w całym moim życiu mogę raczej powiedzieć, że jeśli ktoś tego dnia kogoś sfuckował, to raczej oni mnie, niż ja ich. 

Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.