poniedziałek, 12 grudnia 2011

Wild Beasts – „Smother” (2011, Domino)

Każdy szanujący się klasyk dorabia się w końcu swoich nieślubnych dzieci. Nie inaczej jest z The Smiths. Choć Morrissey nagrywa i koncertuje solo, jedna z legend indie może pochwalić się potomkami, którzy debiutanckim Limbo, Panto w 2008 zatrzęśli rynkiem. Kolejny album pokazał ich zupełnie nową twarz, teraz zaskakują wszystkich po raz trzeci. O kim mowa i czy ten tajemniczy zespół nadal gra indie?


Chodzi oczywiście o Wild Beasts, którymi cztery lata temu zachwycały się co większe brytyjskie media, włączając w to radio BBC i magazyn The Guardian. Hajp na nową nadzieję indie rozkwitł na dobre, w końcu brzmieniowo jasno kojarzyli się z Morrisseyem i spółką. Nie mieli tylko ich introwertycznej atmosfery zadymionych pubów, raczej współczesną energię brytyjskiego lansu. „Brace Bulging Buoyant Clairvoyants” momentalnie stał się hitem, a zespół zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko. Two Dancers rok później nie szastała już tak energią, panowie wygładzili styl i poszli w bardziej taneczne rytmy nagrywając krążek w sam raz na domówki w dobrym towarzystwie. Wydawać by się mogło, że ich amatorzy jednak niespecjalnie się tym przejęli, bo płyta przeszła bez większego echa, a przecież miała takie kawałki jak „The Empty Nest” czy tytułowy „Two Dancers”. To jednak nie był koniec muzycznych poszukiwań i niespodzianek panów z Wild Beasts. Strasząc syntezatorami (na szczęście nie spełnili tych obietnic) nagrali najwrażliwszą płytę w swoim dorobku, jeśli nie nawet najdojrzalszą. Smother jest bowiem pełna stonowanej emocjonalności i choć Hayden Thorpe dalej śpiewa o seksualności i cielesnym aspekcie związków międzyludzkich, zamyka to w nadzwyczaj melancholijne ballady. Eksperyment? Skądże, Wild Beasts dorośli i choć nie odcinają się od stylistyk dwóch poprzednich płyt w zupełności i ich echo gdzieś tam pobrzmiewa, to jednak dawno skończyli ze śmiałym, odrobinę aroganckim epatowaniem indie energią.
            
 Jasne, fanów debiutu Smother pewnie zawiódł, w końcu brak w nim rozmachu, gitary zostały w większości zastąpione przez pianino, a Thorpe podzielił się partiami wokalnymi z basistą Tomem Flemingiem, co zaowocowało jeszcze bardziej intymnym klimatem płyty. To, co przede wszystkim w niej uderza, to nagła introwertyczność zespołu, mimo że nadal piosenki są melodyjne, jednak Bestie już nigdzie nie szarżują. Światowe uznanie zdobyli, teraz mogą pokazać, że dojrzeli. A zrobili to znowu w dobrym stylu, tylko trochę za bardzo się wycofując. Wybranie „Albatross” na singiel pod każdym względem było błędem, bo kawałek, choć zapowiada nową twarz bandu, to jednak nie na tyle, by do niej zachęcić. Wild Beasts smętni, balladowi? Gdzie się podziało dziecko The Smiths? Ewoluowało.
            
 Nowy album jest więc skromnym, aranżacyjnie spójnym krążkiem, gdzie nie ma silenia się na zaskoczenie odbiorcy. Zespół przechodzi od pachnącego jeszcze starymi czasami „Lion’s Share” lub „Plaything” do sentymentalnych, zwiewnych kompozycji w stylu „Loop the Loop” czy „Burning”, by uwieńczyć ten zamysł „End Come Too Soon”. Ta koronkowa, snująca się przez niespełna osiem minut ballada to zapis, jak zwykle u czwórki Brytyjczyków, nieszczęśliwej miłości. Ociera się o wybrzmiałe kilka kawałków wcześniej, rozbudzające tęsknotę „Invisible”, podchwytuje nawet trochę utajonej przestrzenności z singla. Wysokie klawisze wygrywają tę odrobinę nastoletnią, ale urzekająco piękną niewinność, choć tekst wcale nie jest już taki niewinny. Wyczuwalna w tej, notabene najpiękniejszej na albumie, piosence melancholia jest zgrabnym pożegnaniem. Thorpe ogarnia słuchacza swoim drgającym, jasnym falsetem niejako odcinając się od wciąż opartych na gitarowym graniu „Bed Of Nails” czy „Reach A Bit Further”.
            
 Więc co z tymi nowymi dzikimi bestiami? Dzikość na pewno zostawiły za sobą, nareszcie są w pełni świadome siebie, choć trochę niebezpiecznie balansują na granicy stuprocentowej introwertyczności. Smother nie daje oddechu od tęskności, a skromność czasem paradoksalnie przytłacza. Może należało lepiej rozłożyć akcenty i jeszcze na dłużej pozostać przy odniesieniach do Two Dancers, a smutniejszą twarz pozostawić na czwarty album?

7/10

Monika Pomijan

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.