poniedziałek, 12 grudnia 2011

Oneohtrix Point Never - "Replica" (2011, Mexican Summer / Software)

Melancholia i naprawdę wisielczy nastrój? Tak, stanowczo coś w tych określeniach jest.











Cisnąć temat, który poruszany jest, mniej lub bardziej, w kolejnej recenzji to lekkie przegięcie przysłowiowej pały. Uderzanie w informacje zaczerpnięte z materiałów prasowych tudzież wywiadów na Pitchforku w pewnym momencie staje się na tyle nudne, że oczy same składają się do snu, a ogólna postawa życiowa, bardziej niż człowieka, przypomina Dozy’ego ze sławnej gry na Pegasusa (bynajmniej nie chodzi o rap-pościelowe poematy Niedo(robione)dźwięki) „Dizzy The Adventurer”. Niemniej gwoli zachowania pewnych zasad muzycznego piśmiennictwa, Replica, czyli najnowszy długogrający album Daniela Lopatina¸ stanowi swoistą „wizję post-apokaliptycznego świata za xxxxx lat” (Oneohtrix Point Never w rozmowie z dziennikarzem tego poczytnego portalu wymienił bodajże 10000 lat, ale kto by takie coś pamiętał). I właśnie takie coś stworzył nowojorski artysta, bazując tylko na samplach z telewizyjnych reklam z lat 1983-1993. Tak właśnie jawi się najnowszy i chyba najbardziej transowy album spod znaku Oneohtrix Point Never.

Nie byłem na występie Lopatina na OFF Festivalu, więc nie wiem, czy „kawałki” z
Repliki były grane już wcześniej. Również zdziwieniem dla mnie były informacje o nowym krążku. Tym bardziej, że OPN już przecież jedną płytę w tym roku wydał – jako Games duet Ford & Lopatin. Ale nic to, ważne, że jest nowy materiał.

Smutniaście się na tym świecie porobi, jeśli wierzyć tym dziesięciu kompozycjom. Życie takie jakby bez barwy, pełne schematycznych powtórzeń. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość, lepiej z miejsca wziąć broń i zabawić się w Wertera. Bo utwory zawarte na
Replice takie jakby są – dołujące, smętne, niekiedy jesienno szare. Ukazujące przygnębiającą tęsknotę za tym, co było kiedyś. Ale jest też druga, zupełnie odmienna od iście romantyczno-werterowskiej postawy, możliwość. To zasłuchiwanie się w najnowszą płytę Lopatina i kontemplowanie nad egzystencją. O tak, Replika ku temu sprzyja.

Zaczyna się przecież charakterystycznie dla Oneohtrix Point Never – „Andro” oparto na długich pasmach syntezatorów, coś jak nigdy niekończący się rejs po oceanie melancholii. „

„Nic nie trwa jednak wiecznie”, co Lopatin pokazuje w końcówce utworu – lekko psychodelicznym przejściu w pełną trzasków i dzikich, plemiennych odgłosów wizję chaosu.
I to jest w sumie jeden z nielicznych opisów utworów Repliki w tym tekście. Nie, nie dlatego, że to słaby materiał. Wręcz przeciwnie! Bo jaki jest sens rozbijać płytę na czynniki pierwsze (czytaj: utwory właśnie), gdy wszystkie stoją na wysokim poziomie i gdy każdy z niemal chirurgiczną precyzją wkrada się w psychikę słuchacza, grając tym samym na jego emocjach. Bo czy to będzie „Sleep Dealer”, rozbiegane i niespokojne, naszpikowane thrillerowym wręcz bitem „Up”, bojowe i wypełnione odgłosami „laserowych pistoletów” „Child Soldier” czy może najlepsze chyba na tym albumie tytułowe „Replica”, to każda z wymienionych kompozycji stanowi bardzo ważny element całości. Ciągnąc temat titled track, warto zwrócić uwagę na urocze sample fortepianu. Zapętlone partie klawiszy – niby nic takiego, a wrażenie robi. Ogromne. Wspomniane gdzieniegdzie naleciałości chillwave’owych w utworze to z całą pewnością dorabianie zbędnej, powiązanej z Channel Pressure ideologii. Melancholia i naprawdę wisielczy nastrój? Tak, stanowczo coś w tych określeniach jest.

Daniel Lopatin stworzył kolejną dobrą płytę.
Returnal było odejściem od dotychczasowej, opartej na trzaskach, twórczości. Replica dalej ciągnie ten wątek. Są melodie, są emocje. Jest następna podstawowa pozycja dla każdego fana ambientu.

8.5/10


Piotr Strzemieczny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.