wtorek, 20 grudnia 2011

Renton - "Niech wszystko staje się lepsze" (2011, O! Rety)

Renton powraca. Po polsku i w bardziej popowych aranżacjach.










Pamiętam rok 2008 i trochę w górę oraz te rozmowy:

- Słuchasz indie?

- Tak, Renton!
- (cisza)….
- Żartowałam!

Tak wyglądała sytuacja po wydaniu
Take-Off- płyty, najdelikatniej mówiąc, niezbyt udanej, której słuchanie po prostu bolało. Oczywiście były momenty, jak popularny singiel („Hey Girl”) czy naprawdę dobre „3 Days”, którego zdarza mi się jeszcze od czasu do czasu wracać. Potem był już prawdziwa droga ku upadkowi – Eurowizja i przestraszne „I’m Not Sure” czy udział w reklamie jednej z firm zajmujących się produkcją soków. „Lubię w klubie” jeszcze dawało radę, ale to głównie ze względu na zabawny podkład i totalnie durny tekst. Tak, Renton zdają się być zespołem, który nie potrafił pokierować swoimi losami.


Ale boom na
Take-Off, tak jak się szybko zaczął, tak szybko się skończył. Zespół popadł w zapomnienie i wydawać by się mogło, że o absolwentach SGH już więcej nie usłyszymy, a „od niedzieli” spotkamy ich w telewizyjnej reklamie. Aż w końcu zaczęły pojawiać się wzmianki i doniesienia prasowe, że… Renton wraca!

Ale czasy się zmieniły, słuchacze się zmienili, a i muzycy postanowili lekko zmienić podejście do swojej twórczości. Pierwsza zmiana? Język – już nie doświadczymy rażącego angielskiego akcentu Marka Karwowskiego, słowa już nie zlewają się w jedną, mocno zlepioną całość. Muzycznie Renton też odszedł od tego nadwiślańskiego indie 2.0 na rzecz bardziej popowych brzmień.

Przede wszystkim nie pojmuję dlaczego „Wcalemito” otwiera album. Zły tekst (grafomania na jeszcze gorszym poziomie niż u Much), bardzo, ale to bardzo słabe melodie i refren. To właśnie za jego sprawą można cytować klasyka: „Czuję się jak dziwka po gang-bangu”. I w tych słowach nie ma ani krzty przejaskrawienia. Jednak jeśli to i tak za mało, to „Dla Porządku” robi z uszami (i głową) to, co wyprawiał Syfon z uchem Miętusa, parafrazując kolejnego klasyka. Jeszcze jeden klasyk stwierdziłby, że „wiadomo, przyroda”, kiedyś w końcu musiał nadejść aż tak upokarzający moment.

Skoro o momentach mowa, to sophomore stanowi swoistą sinusoidę poziomową. Chwile słabsze, których jest jednak nieco więcej, przeplatają się z tymi bardziej obiecującymi, przez co sam album staje się mniej przystępnym, a może nawet bardziej męczącym materiałem.   

Jednak żeby nie psioczyć i nie zniszczyć
Niech wszystko staje się lepsze już we wstępie, warto zwrócić uwagę na momenty, które ratują sophomore warszawiaków przed zatonięciem. No i tytułowy utwór. Jasne, warstwę tekstową, jak w większości tutaj zamieszczonych kawałków, należy stanowczo olać, ale… te klawisze. To one budują całe napięcie, przy pierwszych odsłuchach intrygują, a przy każdym następnym wprost potrafią zauroczyć. Może to brzmieć dziwnie, niepokojąco wręcz, no bo „jak to? Oni? Nie pomyliłeś się? Chodzi Ci o Nich? Na pewno o Nich?!!!!!!”. Zatrważające, acz prawdziwe.

Pozytywne, na swój sposób oczywiście, emocje może wywoływać „Klincz”, sympatyczny kawałek oparty na skocznych riffach, wpadającej w ucho perkusji, gdzie nawet ten manieryzm Karwowskiego nie razi, nie irytuje. Zanim się obejrzysz, utwór już będzie szalał zapętlony w CD-romie/na komputerze, a skojarzenia z debiutanckim albumem i jego rokendrolową stylistyką są jak najbardziej na miejscu.


Inne utwory? No są, to najlepsze określenie. „Krótki Postój” momentami daje radę, ale zamykający
Niech wszystko staje się lepsze „Najgłośniej” już definitywnie tłumaczy, dlaczego Renton nie mogą spodziewać się „dekoracji”, bo słuchacz, po tak dużej dawce, nie oszukujmy się, średniej muzyki, w końcu powie „Ja odpadam”. Bo ja, wyjąwszy dwie-trzy kompozycje, odpadam.

5.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.