środa, 21 grudnia 2011

Jimson – Ucieczka z Wesołego Miasteczka EP (2011, własne)

Generalnie nie kwapię się do pisania o płytach, bo zajmuję się jeszcze „pierdyliardem” innych rzeczy. Gdybyście zajrzeli na naszą wewnątrzredakcyjną grupę facebookową zobaczylibyście całkiem imponującą listę płyt, które odkładają się same z miesiąca na miesiąc. O niektórych tak bardzo nie chce się pisać, że są z tej listy bezpardonowo kasowane.
 

- Kiedy napiszesz o Chadzie?- to ulubione pytanie redaktora Strzemiecznego skierowane do mnie A.D. 2011. Jedyne bardziej upierdliwe zdanie, które do mnie kierował to – Ej, naprawdę wyglądasz jak Tomek Makowiecki-. Możecie sobie sprawdzić w zakładce info na naszej stronie, że wcale tak nie wyglądam. W każdym razie skończyło się tak, że zabierałem się za Chadę tak długo, że nawet prawie zapomniałem, jak brzmi jego płyta (poza tym, że są to mocne rejony - tak pomiędzy siódemką, a ósemką). I chociażby to, że niecałą dobę po premierze mamy „łap Piotrek, opisałem Ucieczkę z wesołego miasteczka” świadczy o tym, że nowa EP-ka Jimsona jest dla mnie zjawiskiem. Dowiedziałem się o tym, że już jest 10 godzin temu, od tamtej pory zdążyłem ją zakatować co najmniej 20 razy i jaram się na tyle, że po raz pięćdziesiąty musiałem zabierać się do przeredagowywania mojego polskiego TOP 20 roku.
W winampie w w tabelce gatunek wyświetla się „weird shit”, nie wiem skąd się tam wziął, ale jest adekwatny do zawartości całej EP-ki, jak i do zaserwowanego na początek kawałka tytułowego, w którym Jimson brzmi, jakby od „Gorączki w parku igieł” kumulował całą energię tylko po to, żeby wlać ją tylko w ten numer. Tylko w ten numer, który po zwrotce i refrenie zmyla nas, żeby beat wpadł w beztrosko kołysankowe rejony. „Bez Strachu”, gdyby dać do nawinięcia Eldoce, byłaby to najlepsza z tych bardziej chillowych obszarów jego twórczości od czasów „27”. „Ci cwani, twardzi brutalni raperzy, potem siadają nad kartką i starają się coś wycisnąć z tych swoich brutalnych uczuć”, nawija Jimson, otwierając wcześniej przed nami w reszcie tekstu „księgę miasta” z przenikliwością i brudnym pięknem, którego nie powstydziłby się Eugeniusz Sue w „Tajemnicach Paryża”. „Arabskie noce” to z kolei najbardziej mroczny rodzimy rapowy Staff, jaki kiedykolwiek słyszałem - „Jesteś stworzony z marzeń i kości, drugie jest mostem między snami, tobą i rzeczywistością w której wyrosłeś”, rapuje zanim jeszcze na dobre rozkręci się brudny, oniryczny beat Me? How'a?. Jeszcze głębiej zanurzamy się w „Muhammadzie Allim” - to już zakończenie w wielkim stylu. Takich numerów się słucha, takie obrazy się ogląda, takie teksty mogłyby robić za jedne z lepszych rzeczy w polskiej literaturze ostatnich lat, gdyby tylko ukazały się na papierze (i gdyby wykasować z nich braggowe odloty).

Niby to tylko 4 numery, niecałe 20 minut muzyki, ale dalej jest to najbardziej rozpieprzające 20 minut od bardzo dawna, gdzie w każdej sekundzie Jimson dalej ma „więcej pasji z nienawiścią, niż pokazał to Mel Gibson” (cyt. za „Umrę Młodo”). I dalej, podobnie jak na „Gorączce w parku igieł”, ta pasja z nienawiścią jest jego największą kartą przetargową, frustracja z pędem do życia, frustracja zimnokrwistego skurwiela, który w jednym tekście może zrobić nam małą podróż do źródeł czasu, zaczepić Chinaskiego i wrócić do blokowisk. Tworzy mikrokosmos, gdzie każdy impuls zdaje się mieć moc zmieniania całego nastroju i otoczenia.


Nie mam pytań i być może nawet cieszę się, że do tej pory Jimson nie wypuścił LP – świat mógłby tego nie przeżyć.


9.5/10
Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.