wtorek, 20 grudnia 2011

Kate Bush - "50 words for snow" (2011, Anti- / Fish People)

Obserwacja spadających płatków śniegu ma w sobie coś z codziennej medytacji – idealnie odzwierciedla to, co autorzy pop-psychologicznych poradników nazywają „zatrzymaniem się w biegu”. Każdy z nas wyhodował w sobie chyba jeszcze w dzieciństwie, w mniejszym lub większym stopniu, oczekiwanie na pierwszy śnieg i zachwyt nad następującą później transformacją rzeczywistości w jej monochromatyczną wersję.
 

50 words for snow to płyta wymagająca kontemplacji oraz skupienia. Koncepcja albumu odchodzi od przebojowych aranżacji, z których najbardziej znamy Kate z lat wcześniejszych, w rodzaju legendarnych „Wuthering Heights”, „Babooshki” czy „Running up that hill”.

Po pierwsze uderza wyjątkowo skromne instrumentarium-
dominują klawisze, szczególnie w początkowej części płyty. Prócz tego pojawia się jazzowa perkusja w wykonaniu subtelnego Steve'a Gadda, bas oraz sekcja smyczkowa.
Brak także wyjątkowo nadwyrężających wrażliwość słuchacza zabaw z głosem, stosunkowo długie kompozycje raczej nie zaskoczą nagłym zwrotem akcji i zmianą zdefiniowanej od przesłuchania pierwszego utworu konwencji.
Trudno w wypadku 50 words for snow mówić o jakimś decydującym przewrocie – już wydany w 2005 roku Aerial, po ponad dekadzie milczenia, stawiał muzykę Bush w nowym świetle – bardziej impresyjnym, nieprzewidywalnym, synkretycznym. Echo tych rozwiązań unosi się również nad 50 words for snow, redukcja instrumentarium czy względna jednolitość kompozycyjna wszystkich utworów na płycie (jest ich zaledwie siedem, przesłuchanie albumu zajmuje jednak ponad godzinę) może jednak mniej nostalgicznych i refleksyjnych słuchaczy po prostu nudzić.

„Wild Men”, pierwszy singiel z 50 words for snow, jest jednym z bardziej żywiołowych numerów. Kolejne „Snowed in at Wheeler Street” to duet, gdzie Kate wspomaga Sir Elton John. Nieśpiesznie rozwijany dialog zmierzający do finałowej kulminacji opowiada o wzajemnym poszukiwaniu się kochanków na przestrzeni wielu lat oraz wcieleń, których drogi, tuż przed konfrontacją, ostatecznie mają się rozminąć. Niepokój, frustracja i determinacja, którą wyraźnie słychać w wokalu zarówno Kate, jak i gardłowych odcieniach Eltona, zdecydowanie zapadają w pamięć, stając się jednym z najbardziej charakterystycznych i przejmujących w swojej emocjonalności utworów na płycie.

Redefinicję klasycznej struktury Kate serwuje w kawałku „50 words for snow”. Tytuł stanowi idealne odzwierciedlenie tego, czego świadkami przyjdzie nam być przez ponad osiem i pół minuty. Na tle transowego, wręcz plemiennego rytmu, gitarowych, syntezatorowych brzmień, niedościgniony Stephen Fray, znany z wielu rzeczy, ale przede wszystkim z roli Melchetta w kultowym serialu „Czarna Żmija”, recytuje – cóż – 50 określeń na śnieg. Wieść gminna niesie, iż w większości są to słowa wymyślone przez samą artystkę, tak, jak na przykład - „boomerangablanca” czy „wenceslas air”.

Ta melorecytacja dopingowana jest przez Bush pojawiającymi się co jakiś czas zawołaniami w rodzaju „Come on Joe, you've got 32 to go!” czy „Come on man, you've got 44 to go!”.
Bardzo dużo uroku ma w sobie ten kawałek, ale przede wszystkim sporą dawkę poczucia humoru i posmaku abstrakcji, które przywodzą na myśl chociażby „Ministry of Silly Walks” Monty Pythona.

Warto jeszcze wspomnieć o openerze albumu, „Snowflake”, gdzie pierwsze skrzypce gra falset syna Kate, idealnie wtapiający się w niższe rejestry głosu Bush. Krystalicznie czysty i chciałoby się wręcz rzec niewinny nastrój ma pewne konotacje kolędowe, co czyni 50 words for snow płytą nie tyle może świąteczną, co na pewno sezonową.
Najdłuższa kompozycja na płycie, bo blisko trzynastominutowa „Misty”, to kolejna bajkowo-mityczna opowieść, tym razem o znacznie większym współczynniku zwyrodnienia. Refleksje na temat egzystencji płatka śniegu („Cornflake”) zastąpione zostały historią romantycznego afektu między kobietą a ...bałwanem. Oczywiście, ta sensualna metafora stanowi tylko pretekst do nastrojowej historii miłości niespełnionej, gdzie kolejne porażki odliczane są nienachalną jazzową perkusją, z dodatkiem smyczków oraz oczywiście esencjalnego pianina, któremu towarzyszy transformacja głosu Kate – od intymnego do pełnego złości i rezygnacji.

Background tekstowy 50 words for snow, którego zręby stanowią legendy i tajemnicza symbolika, rezonuje z najnowszym wydawnictwem Florence Welch, tak często przecież porównywanej do Kate Bush, zarówno w warstwie liryki jak i samych warunków wokalnych.
Ambicje Ceremonials do bycia płytą przepełnioną magią i wielowarstwową interpretacją, po przesłuchaniu najnowszego wydawnictwa Bush, stają się bardziej czytelne, ale też robią znacznie mniejsze wrażenie. Doskonale bowiem widać, że – cytują klasyka – królowa jest tylko jedna.

50 words for snow
jest płytą w pełni ukształtowanej artystki, skierowanej do odbiorcy, który równie posiada skrystalizowane oczekiwania wobec muzyki.Jasne, zapewne będzie to również miłe i nieinwazyjne tło popijania grudniowego grzańca przy lepieniu pierogów czy idyllicznej kontemplacji przybranej już zapewne choinki. 50 words for snow oferuje jednak znacznie więcej, niż powierzchowne wrażenia estetyczne. Obcowanie z płytą można porównać do ( zaskoczenie!) śniegu.

W przyrodzie nie ma dwóch takich samych płatków, każdy z nich jest w swojej strukturze niepowtarzalny. Nie jest łatwo to zauważyć, na pierwszy rzut oka widać przecież wyłącznie białą monotonię. Dopiero po bliższej obserwacji, wymagającej wnikliwości i uwrażliwienia na detale, dociera do nas różnica a jednorodność pęka, pokazując milion niemożliwych do przewidzenia i zaskakujących kombinacji.

8/10
Dominika Chmiel


1 komentarz:

  1. Śliczna płyta. Bardzo zyskuje przy kolejnych odsłuchach. Bardzo spójna, taka w której czuć, że każdy dźwięk jest na swoim miejscu. Nie zawsze jestem przekonany do tekstów, ale na pewno w kontekście całości trudno zarzucić, że nie pasują ;)

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.