poniedziałek, 21 listopada 2011

You Love Her Coz She’s Dead - "You Love Her Coz She’s Dead" (2011, Glasstone)

Na tę płytę czekałem praktycznie od 2008 roku, kiedy to ukazała się debiutancka EP-ka brytyjskiego duetu You Love Her Coz She's Dead – Inner City Angst. Miałem nadzieję na coś naprawdę wielkiego, ponieważ wydana przez Kitsune cztery lata temu płyta stanowiła ciekawą próbkę dobrze zapowiadającego się duetu z Brighton.


You Love Her Coz She's Dead czerpali co prawda garściami z wcześniejszych dokonań Crystal Castles, Heartsrevolution i Atari Teenage Riot, jednak swoim debiutem potrafili wnieść coś nowego i oryginalnego do schodzącej na jedną, coraz bardziej popadającą w rutynę, ścieżkę brudniej młodzieżowej muzyki tanecznej. Do dziś z radością słucham wszystkich czterech kawałków zebranych na Inner City Angst, a w szczególności, otwierającego „Superheroes”. Prawdą jest, iż YLHCSD stanowili (bardzo udany) klon CC, jednak na pewno łatka ta dotyczy jedynie wydawnictwa z 2008 roku. Nowe dziecko Elle i Jeya jest zupełnie inne. Jak się okazało producentów z Brighton dołączyła do wielu innych i poszła drogą, którą wyznacza moda... Nie twierdzę, że to źle, ale liczyłem na więcej nowych i orginalnych dźwięków, ciekawszych aranżacji i dużo, dużo więcej digital hardcore'u, a mniej muzyki dance, electro spod znaku Bloody Beetroots (przepraszam, ale ich ostatnie dzieło, jest co najmniej śmieszne) czy dubstepu, lansowanego przez pana Skrillexa. Żeby nie było... sam kiedyś zasłuchiwałem się, zarówno twórczością Włochów, jak i pierwszymi utworami Amerykanina, ale na miłość Boską! Ile można!?

Pod względem producenckim album wypada jednak bardzo dobrze. Niektóre kawałki mogą przypaść do gustu, ale stanowią one jedynie pierwszą część płyty, w której wyraźniej słychać echa debiutu londyńczyków. Ciekawe indie-rockowe rytmy oraz fajne połamane i dubstepowe motywy, z odrobiną 8-bitowego szaleństwa przechodzą niestety w to, czego nie chcę już słyszeć w muzyce tanecznej produkowanej po 2010 roku. Niestety, wszystko zaczyna się psuć od piątej piosenki - „Blinded”. Jestem w stanie zdzierżyć otwarcie tego kawałka, ale później zaczyna się to, co już słyszeliśmy w milionie produkcji BB czy chłopaków z Cyberpunkers... Muszę nadmienić (!), że „Blinded” jak i następujące po nim piosenki nie są złe do szpiku, ale... naprawdę... to było fajnie 3 lata temu, a nie w 2011 (prawie 2012) roku! Niestety taki stan rzeczy trwa, aż do ostatniej pozycji na albumie - „Softer Shell”, będącej tą najbliższą ostatnich dokonań Kanadyjczyków z Crystal Castles, i to całkiem niezłą. Ciepły rytm i monotonny, acz przyjemny syntezator stanowią przestrzeń, która pozwala naszym uszom odpocząć po natłoku brudnych bitów, zebranych we wcześniejszych utworach. Niemniej jednak, umieszczenie spokojnego kawałka na końcu wyjątkowo imprezowej i agresywnej płyty, jest równie przewidywalne co zakończenie kolejnych części „Piły”...

Bardzo bym chciał aby album ten wart był dobrej oceny. Jednak trudno chwalić coś, co jest kalką (nieważne czy dobrą, czy złą), słyszanych już wcześniej motywów. Talentu producenckiego You Love Her Coz She's Dead pod żadnym względem ujmować nie można, ale inspiracje na znalezienie pomysłu na charakter i ogólny klimat swoich produkcji mogliby czerpać spośród swoich własnych, nie cudzych doświadczeń i dokonań. Pozostaje mi jedynie nadzieja, że na następny album Anglicy każą nam czekać krócej i będzie to dużo ciekawsze i uzależniające wydawnictwo niż to, które ukazało się na przełomie sierpnia i września tego roku.  

5.5/10

Wojtek Irzyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.