The Kurws - dzika energia, punkowy brud i free jazzowe szaleństwo. Oto relacja z ich koncertu w poznańskich Kisielicach.
Kiedy rzuciłem swoim znajomym hasło: "The Kurws grają w Kisielicach!" wszyscy bez wahania odpowiadali "Muszę tam być!". Rzecz ciekawa, bowiem informacje o fenomenie tej wrocławskiej kapeli rozchodzą się właściwie niemal wyłącznie pocztą pantoflową bądź za pomocą raczej lakonicznych informacji na różnych wtajemniczonych blogach. Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem całkiem sporą publiczność zebraną w skromnej piwnicy przy Taczaka 21.
Pierwszym wykonawcą tego wieczoru był Samuel Wisternoff, sympatyczny Brytyjczyk kryjący się pod pseudonimem SJ Esau. Była to niesamowicie sprawna jednoosobowa orkiestra (gitara + loopy) grająca urocze, ciepłe i pogodne piosenki bez popadania w banał. Nasz rodzimy Bajzel powinien był wpaść w kompleksy słysząc jak dobre piosenki można grać będąc zupełnie sam na scenie. Podczas tego krótkiego występu uśmiech sam cisnął się na usta, a to chyba znaczy, że było dobrze. Sprawdźcie tego gościa na youtube, nie zawiedzie was!
Po koncercie SJ Esau nadszedł czas na The Kurws. Trio: gitara, bas perkusja wspomagane było dwoma saksofonami. Zespół rozpoczął swój koncert od nowego utworu, który nie znalazł się na debiutanckiej płycie Dziura w Gettcie. Było to bardzo zadziorne garażowe granie w duchu The Stooges, agresywne riffy przerywane były ciekawymi pauzami. Po dynamicznym początku przyszedł czas na materiał z albumu. Zabrzmiało niszczycielskie "Ani lepiej ani gorzej" w nieco odświeżonej wersji. Agresją i bezkompromisowością zawartą w graniu The Kurws można by obdarować ze spokojem kilka metalowych i punkowych kapel. Niestety jeden techniczny drobiazg mocno psuł odbiór koncertu - chodzi o bardzo długie, częste, nieporadne przerwy na strojenie gitar, które wybijały wszystkich z rytmu. W dalszej kolejności zespół zagrał takie numery jak "Giganci Jazzu" (wgniotło mnie w ziemię!) czy "Lech Wałęsa" (saksofonowe szaleństwo!). Zaskoczył mnie swoim brzmieniem "Koszmar Gramsciego". Gdy słuchałem ten utwór na płycie, nie podejrzewałem, że charakterystyczny perkusyjny motyw bierze się z uderzania o połamane i zniszczone blachy nałożone na werbel i studnię - to mogło zrobić wrażenie. Na koniec zespół zagrał utwór "Ciasne taxi", minimalistyczny marszowy motyw przeplatany wstawkami dzikiego saksofonu. Po namowach publiczności The Kurws dali na bis jeden nowy utwór. Mogę o nim powiedzieć tylko tyle, że był naprawdę dobry.
Podczas tego koncertu wszyscy mieli szansę poczuć się trochę jak w Nowym Jorku późnych lat 70, gdy w undergoundowych klubach grywały takie zespoły jak Teenage Jesus and The Jerks czy DNA. Sporo jest w The Kurws no-wave'owego ducha destrukcji, gdzieś nad tym wszystkim unosi się John Zorn i free jazzowe szaleństwo. Jeśli jeszcze nie znacie The Kurws, czas nadrobić zaległości! Polecam!
Jakub Lemiszewski
"drugi saksofon" to klarnet basowy :-) / Kurws
OdpowiedzUsuńa nowy utwór, od którego zaczął się koncert, to najstarszy kawałek "nie mam czasu", który nie znalazł się na płycie :-) / Kurws
OdpowiedzUsuńByłem na koncercie w Krakowie było świetnie! Przyjedźcie znowu wkrótce! Postaram się zwerbować kogo tylko będę mógł bo warto. Do ludzi, którym się podoba- kupcie od nich płytę, wspomóżcie chłopaków.
OdpowiedzUsuńDzięki za koncert w Krakowie, czekam na kolejny!
/Kamil