Wrocław 2009, gorzka żołądkowa, najgorsze wakacje życia i Alkopoligamia : Zapiski Typa. Jarałem się już „Zamachem na przeciętność”, złotymi radami z „Jak to?”, bezkompromisowością „My”, jak i wyluzowaną atmosferą 2cztery7, ale to właśnie pierwsze solo Typa było czymś spod jego bandery, co kupiłem od początku do końca – bez pytań (z jego twórczością zapoznawałem się na bakier z chronologią, więc Flexxipem zajarałem się później). Chciał być Republiką, a nie Kombi naszych czasów. I chyba mu wyszło...
Z konsoletą oprócz Mesa (swoja drogą – żal, że coraz rzadziej możemy go słuchać w roli producenckiej), znani i lubiani Emade i Webber, jak i mniej znani, ale w tym zestawie równie zacni Stereotyp, Dżonson, Piotr Pacak, Dominik Łebek i L.A. W stosunku do macierzystego 2cztery7 nie ma tutaj (oprócz „G-funk jakbyś pytał”) brzmień czysto west coastowych, są za to zaskakujące wycieczki w stronę jaśniejszych (np „Intro”) i mroczniejszych brzmień bliższych Nowego Jorku (np. „Witaj śmierci”, „Krzyki za oknem”), estetyki przy której spokojnie mógłby nawinąć Kanye West z Jamiem Foxxem („Stop”), czy elektronicznych eksperymentów (Emade w bardzo charakterystycznym dla siebie „Pół żartem, pił serio”). Na tle eklektyzmu nieokiełznanego (z Zamachu na przeciętność) i eklektyzmu okiełznanego (z Kandydatów na szaleńców) brzmi chyba najbardziej spójnie ze wszystkich solówek Mesa.
Jednak mimo tego, że Typ nawija pod bardzo konkretne beaty, największą robotę robi sam - jako MC. A.D. 2005 uważam za początek Mesa, którego znamy do tej pory – zarówno wizerunkowo (marynary, czarne okulary), jak i pod względem flow (coraz śmielsze, bardziej zróżnicowane nawijki, pierwsze śpiewane wyskoki). To też początek Mesa kontrowersyjnego, rapowego Bukowskiego, gościa który obok Łony wybrał się na najdłuższy spacer poza schemat „rap, podwórko, jointy”. Widzimy to już w jazzującym „Intro”, gdzie zakreśla założenia swojego podejścia do hip-hopu. Mamy tutaj cały katalog pijanych i trzeźwych, impulsywnych wyskoków nadających życiu smak, i tych poniżających, wywołujących „wyrzuty sumienia zbyt gorzkie, by zjeść je”. Widzimy dystans, wobec salonowych „kreskowo, imprezowych raperów”, kiedy „ciekawsze rzeczy można zobaczyć w marnej knajpie”. Mamy opowieści o kobietach, tych co są jak „cygara” i tych jak „szlugi”, tych które się zdradza i tych które robią Ci nieprzyjemne psikusy. O urwanych filmach, po których „mózg wypływa na zewnątrz” nie tylko w metaforycznym sensie („Witaj Śmierci” to w ogóle najbardziej mrożący krew w żyłach numer Mesa) i o tych „baniach”, podczas których otoczenie zachowuje się śmieszniej, niż Ty sam. O refleksyjnych kacach i o tym, co może się stać z podmiotem lirycznym w przeciągu najbliższych dekad.
Obok pierwszych dwóch solówek Pezeta i Nic Dziwnego Łony są to, jak dla mnie, najbardziej bystre, przenikliwe rzeczy w kategorii „liryki w polskim rapie”, przy tym nie są pozbawione pazura i luzu (w zależności od potrzeb pojawia się jedno albo drugie, albo oba).
Tegoroczna edycja specjalna do dania głównego dodaje pięć numerów znanych z...poprzedniej edycji specjalnej, czyli: remix „Krzyków ze oknem”, „Sam siedzę tu” w wersji live, „...Wyżej....” na kapitalnym beacie Świętego z tekstem wyśmiewającym konsumerskie choroby i dwa dissy na Meza. Spoko, to już znamy. Jest jednak paczka cymesów tegorocznych. Kompletnie rozpieprzający banger (super robota Głośnego) - „Dumny jak paw” (ze świetnym, jak zawsze VNM'em), „Lecę do Ciebie” (z Hadem) – subtelnie funkujący numer, numer który świetnie odnalazłby się w daniu głównym „zapisków typa”, kapitalny storytelling w duchu „lodu w sercu”, bardzo westcoastowski „Mogę Odetchnąć” (ciekawe to o tyle, że Szczur wykręcił tutaj beat niekoniecznie w swoim stylu) i równie bezpretensjonalny „Detoks”, gdzie mamy opowieść o frustrach wyższej klasy średniej znanych chociażby z „Placu zbawiciela”. Na tle tych numerów trochę rozczarowująco wypadają „Klocki” na beacie 600V – rozumiem założenie: podróż w oldschoolowe rytmiczne rozwiązania z lat 80' i wokal Mesa nagrany na jednym śladzie – jak wyczytać można na stronie Alkopoligamii, ale w efekcie mamy eksperyment na zasadzie „dawno nie nagrałem niczego minimalistycznego” z troszkę prymitywnym refrenem. Tak, czy siak – jazda obowiązkowa.
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.