niedziela, 2 października 2011

Twin Sister - In Heaven (2011, Domino)

„Faster, better, harder, stronger” – w taki sposób można by było podsumować najnowsze wydawnictwo Twin Sister. Jest tylko jeden drobny szczególik…








Całościowo In Heaven prezentuje się gorzej niż ostatni mini-krążek Color Your Life czy debiutancka EP-ka Vampires With Dreaming Kids. Najnowsze wydawnictwo na kolana nie powala, świata nie zmienia, ale potrafi porządnie zrelaksować, odprężyć. Może nie z takim skutkiem jak wcześniej wspomniane Color…, ale i tak daje radę. Chociaż może i nie? Nie, no daje. Na wyrywki. O tak, na wyrywki.

Zasadnicza zmiana, jaka zaszła w twórczości tej piątki na przestrzeni ostatniego roku? Utwory przede wszystkim zyskały na dynamizmie. To już nie są tylko i wyłącznie spokojne kawałki, które od początku do końca otaczają słuchacza melancholijną aurą. Przykłady „Bad Street” czy „Saturday Sunday” wskazują właśnie tę różnicę. Eklektyczność? Jakkolwiek nienawidzę tego słowa, tak jest w przypadku In Heaven.

Zacznę od tego, że obie wcześniejsze EP-ki były naprawdę ciekawymi pozycjami. Wielce niedocenionymi w Polsce i Europie, jednakże bardzo interesującymi nagraniami. Single zapowiadające In Heaven tę sytuację zaczęły zmieniać. „Bad Street” zostało ciepło przyjęte przez – porzućmy grunt światowo-europejski – polskich odbiorców niezalowych (czy jeszcze?) brzmień. Ciepły i sympatyczny klip oraz lekko funkująca kompozycja sprawiły, że ten jeden z żywszych kawałków Twin Sister z miejsca stał się bardzo popularny. I ukazał zespół w zupełnie innym świetle, bo, tak jak wspomniałem, ze świecą można było szukać równie szybkich utworów na wcześniejszych EP-kach.

Kolejne dwa single, „Gene Ciampi” oraz „Spain”, ponownie lekko zaszokowały. W pierwszym zespół poszedł w klimaty westernowych gitar i orientalnych wokali. Jednak coś w tym kawałku nie gra, coś nie „trybi”. Idealne słowo? Typowa dream popowa balladka. I takich kompozycji jest tutaj więcej. Ale zanim, jeszcze słów kilka o „Spain”, utworze typowo…hiszpańskim (cóż za odkrycie! Nie lubię Hiszpanii) z  wokalem Andrei łudząco przypominającym Beth Gibbons z Portishead. Słuchanie tego utworu jednak nie jest najprzyjemniejszą rzeczą na świecie. Duchota i ciężar przypominają raczej siedzenie w ciasnym lokalu, gdzie nie obowiązuje zakaz palenia, a w którym barman założył klientowi worek na głowę. Brakuje tego dopływu powietrza.

„Luna’s Theme” to piękny powrót do rozwiązań z Color Your Life. Spokojna ballada, z której przez prawie cztery minuty wylewa się melancholia, a która przez cały ten czas uwodzi i czaruje. Niestety następujące po niej „Gene Campi” wybudza z tego przyjemnego stanu, irytując skocznymi riffami gitarowymi. Podobać się może również otwierające płytę „Daniel”, w którym Estella po raz kolejny zaskakuje umiejętnością zabawy ze śpiewem. Z wokalem ładnie współgra czarująca elektronika, dzwoneczki oraz kojarzące się z wczesnym Pet Shop Boys klawisze, które stopniowo budzą zmysły i skłaniają ku kontemplacji. „Stop” nic nie ustępuje swojemu poprzednikowi i następcy. Funkowo-garażowa piosenka z kapitalną partią pianina w końcówce. O głosie Andrei nie będę wspominał…

I tak na dobrą sprawę, to te pozytywne utwory zostały już wymienione. Pozostałe kawałki z In Heaven prezentuj poziom wyrównany i taki…nijaki. Są momenty ciekawsze, to prawda, ale nieliczne. Dla przykładu „Kimmi in a Rice Field” swoją powolnością i ciężarem męczy, przytłacza wręcz i dusi. „Eastern Green” znośne jest tylko na wysokości refrenów. „Saturday Sunday” byłoby w porządku, gdyby nie brzmiało momentami jak gorsza wersja Blonde Redhead.

Nie wiem jak na Twin Sister zrobił się taki wielki hype. Jeszcze w zeszłym roku raptem kilka osób dostrzegło urok Color Your Life, chociaż błędnie twierdziło, że ta EP-ka była ich debiutanckim nagraniem. W tym roku nagle utworzył się boom na dokonania tej piątki z Long Island, chociaż zainteresowanie naszą recenzją ich drugiego mini-albumu było dość…znikome. Fakt faktem, formacja dowodzona przez Andreę Estellę w Polsce robi się coraz popularniejsza. Tym, którzy Twin Sister poznali poprzez In Heaven polecam zapoznanie się z wcześniejszymi EP-kami. Są, hm, lepsze. Z In Heaven można było zrobić kolejny mini-krążek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.