sobota, 15 października 2011

"EP-kę wyślę w zamian za zdjęcie" - wywiad z Tobiaszem Bilińskim || Coldair

Z Tobiaszem, jak zwykle, spotkaliśmy się w Powiększeniu. Rozmawialiśmy o nadchodzącej , drugiej już płycie, koncercie promującym Far South oraz... Co tu opowiadać, sprawdźcie co powiedział lider Coldair. Zapraszamy do lektury.



Tydzień do premiery Twojego drugiego albumu. Cieszysz się?
Bardzo się cieszę, jestem szalenie podekscytowany. To w końcu moja druga płyta!

W poniedziałek ukazał się stream płyty. Już po kilku godzinach naprawdę dużo osób „lajkowało” link do albumu.

Od rana, do tak szesnastej, wyszło prawie pięćdziesiąt osób, więc jak na moją niszę to bardzo dobry wynik. Zapraszam do słuchania. Będzie tak wisiał pewnie miesiąc, więc spokojnie można sobie słuchać. Nie można tylko ściągać.

Jaka będzie cena?

W formacie mp3, z bandcampa, będzie 16 złotych za płytę, czyli – kosmiczna cena – dwa złote za utwór. Płytowo to prezentuje się tak: 30 za CD, 50 za winyl.

Kusząca cena za winyl. Ile ich wypuściliście?

Winyle są akurat limited edition, czyli dwieście sztuk. Jeśli ktoś będzie chciał narzekać, że za drogo, to może się do mnie zgłosić. Ja tej osobie już opowiem ile kosztuje wytłoczenie winyla i może zmieni zdanie.

Będzie ta szumnie zapowiadana EP-ka dołączona do dużej płyty?

Miała być, ale nie miałem czasu, aby ją nagrać. Rozważam natomiast wypuszczenie EP-ki w późniejszym terminie. O wiem – jeśli ktoś mi prześle zdjęcie z telefonu, że ma mojego winyla, to mu wyślę EP-kę.

Far South,
drugi album, opowiedz coś o nim.

To jest płyta, którą nagrywałem bardzo długo, bo prawie rok. Zacząłem w listopadzie 2010, skończyłem niedawno. Jest tam osiem kawałków, czyli 33 minuty i, bodajże, jedna sekunda muzyki. Różni się od mojej pierwszej płyty – jest, tak mi się wydaje, bardziej ogarnięta, no i nie jest to już taki zbiór przypadkowych piosenek, tylko cala płyta jest dosyć spójna. Ale to również dlatego, że tak długo nad nią pracowałem i mogłem na spokojnie się nią zająć.

Płytę nazywasz koncept albumem.

W pewien sposób, ale ludzie się zawsze pytają, o co chodzi z tym koncept albumem. To taka delikatna przenośnia. Ja na to mówię „płyta psychoanalityczna”, czyli dźwiękowy zapis pewnego okresu w moim życiu, który się niedawno rozegrał i był taki, hm, intensywny, acz nie do końca przyjemny. Te kawałki są w ten sposób skonstruowane i specjalnie ustawione w takiej kolejności. Tak samo teksty. Wszystko opisuje konkretne elementy. Jeśli ktoś będzie chciał, to może mnie zaprosić na piwo, a ja mu opowiem dokładnie o co chodzi. Na razie pozostawiam to, że tak powiem, w sferze domysłów.

Czyli poniekąd takie rozliczenie z demonami przeszłości?

<śmiech> Można tak to ująć, ale nie tak do końca rozliczenie. Wydaje mi się, i ja tak uważam, że w muzyce chodzi o przekazywanie własnych emocji. Uznałem za ciekawą rzecz próbę przełożenia pewnego okresu mojego życia na 30 minut płyty. Spróbowałem to zrobić. Czy mi się udało? No jednak nie mnie to oceniać. Dla mnie najważniejszym jest kopanie w sobie, wygrzebywanie emocji - nawet jeśli to najgorsze brudy - i przenoszenie tego na płaszczyznę muzyczną.

Która płyta jest według Ciebie lepsza?

Nowa <śmiech>. Do pierwszej mam sentyment i lubię ją na swój sposób, ale już gdzieś tam mówiłem, że słychać w niej, że była nagrana w ogromnym pośpiechu w piwnicy. Wszystko było trochę po chuju na pół gwizdka. Lubię parę piosenek z Persephone, ale uważam, że można by było spokojnie połowę wywalić.

Nowe są bardziej przystępne.

Nowe na pewno są bardziej przystępne. Pierwsza płyta nadawała się do „Sali Samobójców” <śmiech>. Taka mega depresyjna, „dołerska” i mroczna. A teraz? Teraz to sam nie wiem, coś mi się chyba przestawiło w głowie, ale druga płyta… Gdyby nie głos, to ja bym się nie domyślił, że to jest ten sam wykonawca. Są elementy łączące, jak chociażby kawałek „Blue Lights” na Persephone, który jest niejako zapowiedzią zmian. Odstaje od debiutanckiego materiału, a motywy z tego utworu zostały pociągnięte na Far South.

Pierwszą płytę nagrywałeś w piwnicy, ale i druga została zarejestrowana w domowym zaciszu.

No tak, ale jedna różnica – debiut nagrywałem w zapleśniałej piwnicy w Sopocie, a drugą zacząłem nagrywać jak mieszkałem w Krakowie. W pół roku nagrałem połowę materiału, a resztę w Warszawie. W pokoju mojej współlokatorki.

Co z tymi featuringami? Zapowiadałeś i zapowiadałeś, a na płycie widnieje zapis „Tobiasz Biliński everything but the trumpet”.

Miały być i jest jeden, ale nie taki, o którym mówiłem <śmiech>. Jest instrumentalny i jest to trąbka. Kamil Szuszkiewicz, zajebisty trębacz, zagrał mi dęciaki, a te inne moje zapowiedzi nie doszły do skutku. Może na następnej płycie albo na EP-ce…. Ciężko jest współpracować z artystami przez Internet. Może gdyby tutaj mieszkali, wyszłoby inaczej, ale jest jak jest. 

Bawisz się długościami. Otwierające „I Wonder/ Outdated” oraz ostatnie trzy kawałki z Twojej płyty pierwotnie miały być jednym utworem. Dlaczego je rozdzieliłeś?

Tak jak powiedziałeś, są to trzy, a nawet cztery kawałki w jednym długim, dwunastominutowym. Tak naprawdę znam to ze swojego doświadczenia jako słuchacza. Każdy, nawet średnio inteligentny człowiek skuma się, że to jeden utwór, podzielony na kilka części. To kwestia wygody. Sufjan Stevens na swojej ostatniej płycie ma dwudziestopięciominutowy track i mnie to, wybacz za słowo, wkurwia, jak muszę przewijać cały czas do różnych fragmentów. A jak mam to podzielone na trzy, to zajebiście. To tylko znacznik. Każdy może sobie wybrać dowolną część.

Pierwsza płyta była, jak wspomniałeś, „do Sali Samobójców” albo do cięcia. W tej czuć przebłyski słońca. „Outdated” brzmi pogodnie. „Together/Alone” również…
.

Prawda? Aż sam jestem zdziwiony. No i jest przecież mega popowy kawałek „I Won’t Stay Up”!

Który brzmi jak ostatnie dokonania Iron & Wine.

Naprawdę? Ja tego tak nie widzę. Ale ta różnica płyt to kwestia zaaranżowania instrumentarium. Jest z większą pompą, marszowe perkusje, hejnałowe trąbki. Dodałem trochę elektroniki w kilku utworach, ale to kwestia zajawki nowymi programami, które zacząłem próbować. Chciałem sprawdzić swoje siły na tym polu <śmiech>

Opowiedz coś jeszcze o koncercie promującym Twoją płytę.

19 października (w moje 21. urodziny) w warszawskim Powiększeniu odbędzie się koncert promujący Far South. Będziemy grać wszystkie utwory z płyty, chyba tylko poza jednym kawałkiem. Tak, dobrze usłyszałeś – „my” – czyli tzw. Coldair Band albo Coldair Bigband, w którym gra jeszcze Adam Byczkowski, Igor Nikiforow i dwóch trębaczy (w Powiększeniu będzie to Kacper Szroeder i Maurycy Idzikowski). I właśnie w takim składzie sobie zagramy nówki plus może jakieś stare numery, ale to raczej będzie krótki koncert.

Jakieś atrakcje przewidziałeś?

Będzie można kupić płyty – CD i winyle. Zachęcam do zakupu, w szczególności winyli. Chcę wykombinować jakiś fajny support - trochę na ostatnią chwilę - ale to się jeszcze okaże. Moje urodziny będą dodatkową "atrakcją". Może ktoś mi zrobi tort? Ja sam nie umiem, ale jestem dobrej myśli. Możemy jeść tort na scenie. Podejrzewam, że będzie libacja, ale nie to jest najważniejsze. Więc proszę przyjść o 20, a nie o 23 na chlanie. Koncert kosztuje w przedsprzedaży 10, a w dniu koncertu 15. Niedrogo.

To może jeszcze zdradzisz coś na temat trasy koncertowej? Na swoim profilu facebookowym wspominałeś o Krakowie, Poznaniu, Łodzi…

To jest dość skomplikowane, bo w trasę jadę z moim zespołem, a wszyscy, poza mną i Adamem, mają prace na etat albo przysłowiowe dzieci, więc ustalić trasę jest ciężko. Ale potwierdzony jest Radom i Kraków. Możliwe, że w listopadzie będzie jeszcze Łódź. Potem do grudnia przerwa i wtedy gigi w Trójmieście, Bydgoszczy, Wrocławiu i Zielonej Górze.

Od nowego roku planujesz koncertować już po Europie.

No tak, planuję zagrać w styczniu albo w lutym w sumie szesnaście koncertów. Odwiedzę, albo odwiedzimy, bo to zależy od tego, czy uda mi się zebrać zespół, największe miasta, jak Berlin, Hanower, Paryż, Mediolan i takie tam. Może Zurych i Wiedeń, tam ostatnio grałem. Koncerty będziemy grać zależnie od okoliczności. Jeśli wypadnie występ w małym klubie, to zagram solo, bo w końcu to cały czas jest mój solowy projekt. Ale festiwale to jeszcze w bardziej poszerzonym składzie.

A co z Kyst?

Chwilowo jesteśmy w stanie zawieszenia, ale nie ma to związku z Coldair, tylko, że tak powiem, kwestie personalne. Niemniej zespół się nie rozpadł, nic z tych rzeczy. Istniejemy cały czas, jednak już zmęczyliśmy materiał. Gramy to samo już prawie rok i w moim odczuciu zaczyna się to robić jałowe. Zrobimy sobie przerwę, gdzieś na pół roku. Wymyślimy nowe utwory, zaplanujemy koncerty, może wydamy EP-kę, zobaczymy.

Najważniejsze pytanie – co z tą Norwegią. Nadal nic?

<śmiech> Co z tą Norwegią… Planuję zagrać tam koncert w przyszłym roku, to może w końcu coś z nią będzie.

Rozmawiał Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.