Ścianka nie zawodzi nigdy. Jak wyglądał koncert promujący długo oczekiwaną płytę "Come November"?
Koncert Ścianki to ważne wydarzenie. Nie mam wątpliwości co do tego, że jest to najlepszy polski zespół jaki istniał i istnieje do tej pory. Pewnie powiecie, że przesadzam, ale stawiam Ściankę w jednym szeregu z Sonic Youth i My Bloody Valentine. Dlaczego? To wszystko przez tajemniczość, mistycyzm i specyficzną wrażliwość, jaka przebija się z muzyki sopockiego tria. Ścianka, jako jeden z nielicznych zespołów w historii szeroko pojętego rocka, wytworzyła swój własny, unikalny język wyrazu.
Piątkowy wieczór w klubie Pod Minogą Ścianka rozpoczęła od zagrania utworu "Forest", który znajdzie się na najnowszej płycie Come November. Można go znaleźć w sieci - to zwiewna sonicyouthowa wiosenna kompozycja. W połowie utworu zespół niespodziewanie przestał grać, by rozpocząć wszystko od nowa w innym tempie. Taki to właśnie urok koncertów Ścianki - atmosfera bardziej przypomina swobodną próbę niż zwarty koncert. Kolejnymi utworami były hard-rockowe "She's pissed off at life", singlowe "Sattelites" oraz "Piosenka o ptaszku" znane z bootlegów krążących po internecie oraz wcześniejszych koncertów (Ścianka gra nowy materiał od bodaj 2 lat!). Po kilku mniej-więcej znanych utworach przyszła pora na zupełnie premierowe kawałki, których jeszcze wcześniej nie słyszałem. Zaskoczyło mnie absolutnie fenomenalne "Come November", które ulokowałbym gdzieś między "Dniami Wiatru" a utworami Pendereckiego. Utwór składał się ze smolistych czarnych chmur dźwięku, powoli przemieszczających się w przestrzeni. Chwilę potem Ścianka zamieniła się z powrotem w "piosenkowy" zespół. To naprawdę niesamowite, że w przeciągu kilku kawałków potrafią zabrzmieć miejscami jak Iggy Pop, miejscami jak Penderecki, a miejscami jak Black Sabbath. Szczególnie ciekawy wydał mi się kawałek pod tytułem "Elegancka pani na molo". Krótki, zawadiacki instrumentalny motyw w klimacie Deerhoof.
Ścianka na koncertach urzeka totalnym luzem i wyrafinowanym poczuciem humoru. W trakcie jednego z kawałków Michał Biela przestał grać, na scenie odebrał telefon słowami "Nie mogę rozmawiać, gram koncert". Po nieco ponad godzinie doskonałego koncertu zespół zszedł ze sceny. Wrócił na nią ponownie, wywołany gromkimi brawami. Na bis zagrano po raz trzeci "Forest" oraz znane z ostatniej EP-ki - niszczycielskie "Shifting The Night For Tomorrow". Nie można sobie wyobrazić lepszego zakończenia koncertu Ścianki.
Po tym koncercie mogę to powiedzieć z całą odpowiedzialnością - 17 listopada (na ten termin została znów przeniesiona ostateczna premiera nowej płyty) usłyszymy jeden z najlepszych albumów gitarowych w historii polskiej muzyki. Maciej Cieślak, Michał Biela i Arkadiusz Kowalczyk to prawdziwi geniusze. Nie ma w tym kraju lepszego zespołu.
Koncert Ścianki to ważne wydarzenie. Nie mam wątpliwości co do tego, że jest to najlepszy polski zespół jaki istniał i istnieje do tej pory. Pewnie powiecie, że przesadzam, ale stawiam Ściankę w jednym szeregu z Sonic Youth i My Bloody Valentine. Dlaczego? To wszystko przez tajemniczość, mistycyzm i specyficzną wrażliwość, jaka przebija się z muzyki sopockiego tria. Ścianka, jako jeden z nielicznych zespołów w historii szeroko pojętego rocka, wytworzyła swój własny, unikalny język wyrazu.
Piątkowy wieczór w klubie Pod Minogą Ścianka rozpoczęła od zagrania utworu "Forest", który znajdzie się na najnowszej płycie Come November. Można go znaleźć w sieci - to zwiewna sonicyouthowa wiosenna kompozycja. W połowie utworu zespół niespodziewanie przestał grać, by rozpocząć wszystko od nowa w innym tempie. Taki to właśnie urok koncertów Ścianki - atmosfera bardziej przypomina swobodną próbę niż zwarty koncert. Kolejnymi utworami były hard-rockowe "She's pissed off at life", singlowe "Sattelites" oraz "Piosenka o ptaszku" znane z bootlegów krążących po internecie oraz wcześniejszych koncertów (Ścianka gra nowy materiał od bodaj 2 lat!). Po kilku mniej-więcej znanych utworach przyszła pora na zupełnie premierowe kawałki, których jeszcze wcześniej nie słyszałem. Zaskoczyło mnie absolutnie fenomenalne "Come November", które ulokowałbym gdzieś między "Dniami Wiatru" a utworami Pendereckiego. Utwór składał się ze smolistych czarnych chmur dźwięku, powoli przemieszczających się w przestrzeni. Chwilę potem Ścianka zamieniła się z powrotem w "piosenkowy" zespół. To naprawdę niesamowite, że w przeciągu kilku kawałków potrafią zabrzmieć miejscami jak Iggy Pop, miejscami jak Penderecki, a miejscami jak Black Sabbath. Szczególnie ciekawy wydał mi się kawałek pod tytułem "Elegancka pani na molo". Krótki, zawadiacki instrumentalny motyw w klimacie Deerhoof.
Ścianka na koncertach urzeka totalnym luzem i wyrafinowanym poczuciem humoru. W trakcie jednego z kawałków Michał Biela przestał grać, na scenie odebrał telefon słowami "Nie mogę rozmawiać, gram koncert". Po nieco ponad godzinie doskonałego koncertu zespół zszedł ze sceny. Wrócił na nią ponownie, wywołany gromkimi brawami. Na bis zagrano po raz trzeci "Forest" oraz znane z ostatniej EP-ki - niszczycielskie "Shifting The Night For Tomorrow". Nie można sobie wyobrazić lepszego zakończenia koncertu Ścianki.
Po tym koncercie mogę to powiedzieć z całą odpowiedzialnością - 17 listopada (na ten termin została znów przeniesiona ostateczna premiera nowej płyty) usłyszymy jeden z najlepszych albumów gitarowych w historii polskiej muzyki. Maciej Cieślak, Michał Biela i Arkadiusz Kowalczyk to prawdziwi geniusze. Nie ma w tym kraju lepszego zespołu.
z Poznania Jakub Lemiszewski
Elegancka pani na molo= Modna pani w kurorcie:) super przekrętas
OdpowiedzUsuńWygląda na to że byliśmy na innym koncercie ;) Penderecki? Błagam.
OdpowiedzUsuń@Nathalie The Queen faktycznie niemały przekrętas, ale tak to jakoś mniej więcej zapamiętałem. Jakaś ładna pani w ładnym miejscu.
OdpowiedzUsuń@J.Siarkowski pogadamy przy piwku.
Ktoś nagrywał koncert?
OdpowiedzUsuń