niedziela, 21 sierpnia 2011

"W dniu koncertu mamy spinę" - wywiad z Twilite

Niedawno wydali bardzo dobrą drugą płytę i rozszerzyli skład sceniczny. Nienawidzą pytań o Irlandię, a wszystko zawdzięczają braciom Kapsa. Olali koncert Mogwai na OFF Festivalu, bo do Katowic zostali dodani już "po gwizdku", z czego jednak są zadowoleni. Z Twilite, czyli Pawłem Milewskim i Rafałem Bawirszem rozmawialiśmy dzień po ich występie, po koncercie Blonde Redhead.



 
„Twilite” z inspiracji „Twilight Singers”?


Paweł:  Tak, nazwa wzięła się z pierwszej piosenki z pierwszej płyty Twilight Singers – „The Twilite Kid”.

Granie przed nimi w tym roku musiało więc być sporym przeżyciem...

Paweł:  Zdecydowanie tak, ja sam jarałem się straszliwie. Samo to, że mogliśmy z Dullim (główną postacią składu – przyp. Mateusz) dzielić to same pomieszczenie, porozmawiać, uścisnąć dłoń było dużym wydarzeniem. Bardzo się obawiałem, bo słyszałem różne historie, że gość jest średnio przyjazny, ale okazało się, że jest zupełnie inaczej. Wziął naszą płytę, od razu wrzucił do laptopa, słuchał próby dźwięku i mówił, że bardzo mu się podobało. Generalnie, świetny gość.

Ja spotkałem go przed koncertem i rzeczywiście jest dosyć przyjazny, ale zaskoczyło mnie, że już nie pije i nie pali. Czekałem kiedy wyciągnie papierosa, a on wyciągnął gumę do żucia...
 

Paweł: Dokładnie, też zastanawiałem się jak to będzie. Może dzięki temu jest w tak dobrej formie? Wokalnie przecież dawał świetnie radę w Warszawie...

Na Openerze zresztą też... To prawda, że was nie poznał?


Rafał: (śmiech) Nie rozpoznał nas ze sceny, gdy machaliśmy. Być może dlatego, że za daleko staliśmy.
 
W tym roku zaliczacie już drugi największy festiwal w Polsce - jak wrażenia?

Paweł:  Jestem zauroczony tym festiwalem. Strasznie się cieszymy z tego, że udało nam się tutaj zagrać o tak fajnej porze, na fajnej scenie. Tym bardziej, że stało się to przypadkiem, bo doszliśmy trochę na doczepkę, z rezerwy, przez to, że Magic Kids odwołało swój koncert. To nam się tylko przysłużyło. Podejrzewam, że gdybyśmy zostali normalnie zaproszeni, to mielibyśmy kiepską godzinę rozpoczęcia grania, a mieliśmy świetny czas, świetną scenę i było pięknie.

Mogwai nie żałujecie? (występ Twilite pokrywał się z Mogwai – przyp. red)
 

Paweł: Nie. Może żałowałbym, gdyby to był koncert 10 lat temu. Ja się z Mogwaiem zatrzymałem w okolicy płyty Rock Action, potem nie interesowałem się tym co robili.

„Happy songs for Happy people” też dawało radę.

Paweł: Szczerze, to nie słuchałem, więc nie mam zdania w tym temacie.

A przegapienia jakiego składu żałowalibyście na Offie?

Paweł: Trudne pytanie… Ja bym powiedział, że Blonde Redhead, ale teraz już zobaczyłem i trochę mi się zmieniło. Chwila, co my tutaj mamy (muzycy przeglądają offowy rozkład koncertów)? dEUS widzieliśmy kiedyś, Twin Shadow bym pewnie żałował. Ariela też z pewnością nie chiałbym przegapić.

Rafał: Ja na przykład jestem ciekaw jak wypada How To Dress Well na żywo...-
Paweł: Ja też, ale niestety pokrywa się z Primal Scream, więc pewnie obejrzę dwa koncerty, tak  „pół na pół”-

A co do tej pory zrobiło tutaj na was największe wrażenie?  

Paweł:
 Zawsze mamy tak, że w dniu naszych koncertów opanowuje nas taka „wewnętrzna spina” i nie jesteśmy w stanie wczuć się w koncerty innych wykonawców, tak więc ja nie widziałem nic, co specjalnie by mnie pozamiatało.

Rafał: Bardzo podobał mi się Mathew Dear, ale widzieliśmy niestety tylko końcówkę czekając na swoją próbę, Yacht był bardzo dobry...

Pierwszą płytę nagraliście z braćmi Kapsa, jak doszło do tej współpracy, jakie mieliście wrażenia po tych nagraniach?

Paweł: Poznaliśmy się właściwie dzięki MySpace. Gdzieś tam dotarli do naszej strony, spodobało im się to co usłyszeli, napisali, że bardzo im się to podoba i że chcieliby nas kiedyś nagrać. Potem wyszli z konkretną propozycją wydania nas w „Electric Eye”. To była duża mobilizacja, żeby jeszcze bardziej pracować nad naszymi utworami. Traktujemy ich jak ojców chrzestnych Twilite, bo gdyby nie oni, to prawdopodobnie nie wyszłaby żadna płyta.

Wcześniej na dobrą sprawę, jakoś „głuchym telefonem” wieść o was gdzieś tam się roznosiła...

Rafał:
Dużo zrobił też Piotr Stelmach...

Czym różniła się współpraca z braćmi od nagrywania i pracy nad ostatnią płytą z Piotrem Maciejewskim?

Rafał:
 Nie ma co porównywać, to dwie kompletnie różne sytuacje. Te dwie sesje nagraniowe przede wszystkim bardzo różniły się pod względem czasowym. Wcześniej mieliśmy tylko 5 dni na nagranie płyty bez czasu na poprawki i dłubanie w aranżacjach. Z Piotrem i Maciejem płytę nagrywaliśmy 3 miesiące. Różniły się też warunki - wcześniej rejestrowaliśmy w warunkach studyjnych, tym razem nagrywaliśmy w klubie Dragon, który jest miejscem koncertowym. Do niego zwieźliśmy sprzęt i mikrofony. Jest to wyjątkowo klimatyczne miejsce i z pewnością nagrywało się tam przyjemniej niż w studiu.

Chyba też dużo większą uwagę przywiązaliście do aranżacji. Wyszło to bardziej od was, czy od producentów?

Paweł:  
My chcieliśmy tą płytę ubogacić starannymi aranżacjami, a producenci nam w tym mocno pomogli. Poświęciliśmy na to naprawdę sporo czasu, nasze akustyczne bazy mieliśmy zrobione dość szybko, a resztę czasu dumaliśmy wspólnie jak to wszystko ładnie rozegrać, co też było naszym założeniem od początku.
Będzie można spodziewać się waszego gościnnego udziału w Drivealone?

Rafał:  
Nie, jak sama nazwa wskazuje jest to kompletnie solowa twórczość Piotra. Trzeba by jego spytać jak będzie wyglądał nowy album. Tak na dobrą sprawę, nic o tym nie wiemy.
- Widziałem was w tym roku dwa razy, przed Twilight Singers i na Openerze (w składzie rozszerzonym). Mam wrażenie, że w tym większym składzie brzmienie jest dużo pełniejsze, lepiej oddaje to, co się dzieje na płycie. Jak wam się grało piosenki z „Quiet Giant” zanim dołączyli do składu?

Paweł: We dwójkę gra się nam dużo łatwiej, ale w rozszerzonym składzie z pewnością lepiej oddajemy to, co się dzieje na płycie. To wynika też z tego, że nie mieliśmy wcześniej doświadczenia grania w większym składzie. Jest to kompletnie inna sytuacja. Przygotowując się do tych koncertów musieliśmy na przykład robić próby, czego właściwie nigdy nie robiliśmy, poza pojedynczymi przypadkami w naszych domach przed koncertami, czy trasami koncertowymi. Jest to więc jakieś utrudnienie, ale też bardzo się cieszymy z tego, jak wypadły te koncerty (chodzi o Offa i Openera – przyp. red).

Następne nagrania, o ile jeszcze o nich myślicie, zamierzacie raczej realizować we dwójkę, czy w rozszerzonym składzie z różnymi aranżacyjnymi urozmaiceniami?
Paweł:  Raczej w rozszerzonym. Od początku mieliśmy założenia urozmaicania swojej muzyki, z tym, że wcześniej nie mieliśmy możliwości ich realizowania, ani też znajomości, które pierwsza płyta nam otworzyła. Chociaż kolejna płyta jest też zupełną zagadką, bo póki co nie powstał jeszcze żaden nowy numer.

Przez granie we dwójkę przylepiła się do was specyficzna etykietka. Jak się czujecie jako polscy „Simon & Granfunkel”?

Paweł:  
Ja nawet nie znam twórczości tego składu. Wydaje mi się, że to przez formułę dwóch akustycznych gitar i dwóch wokali.

Jakie są wasze najbliższe plany?

Rafał: Zagramy jeszcze dwa koncerty pod koniec sierpnia i festiwalu w Niemczech na początku września. Szykujemy większą trasę koncertową na przełomie października i listopada.

Będą już nowe numery?

Paweł: Raczej nie ma, i nie będzie (śmiech)

Rozmawiali Mateusz Romanoski i Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.