Odgrzewanie kotleta nie zawsze wychodzi na dobre. Matthew Barnes zaryzykował. Dla tych, którzy artystę kojarzą tylko z Dagger Paths będą to dźwięki swojskie, które znamy. Sęk w tym, że pierwsza EP-ka Anglika była trochę inna – głośniejsza, głębsza i… mocniejsza.
Ubiegłoroczne odkrycie liverpoolskiej (i nie tylko) elektroniki debiutowało w bardzo dobrym stylu. Wspomniane wcześniej Dagger Paths doczekało się drugiego wydania, a sam artysta pozwiedzał kawał świata. Fjree Feather pokazuje, że pierwotne nagrania Matthew również dawały radę. Sześć utworów uderza w słuchacza z jeszcze większą siłą przebicia. Forest Swords aplikuje dźwięki mroczniejsze, cięższe, hałaśliwe, lecz przy tym ujmujące i wciąż trzymające wysoki poziom pierwszego oficjalnego krążka. I, na co warto zwrócić uwagę, każdy kawałek jest inny. Złowieszczy, lecz inny. Dlatego warto poznać tę ciemniejszą stronę twórczości Anglika.
Zaczyna się ciekawie, bo od elektroniczno-gitarowo-drone’owego „Down Steps”. Początek nie zapowiada mocnego na sam koniec uderzenia, gdyż przez większość trwania utworu czuć można spokojny dryf po oceanie spokoju. Jednak ostatnie czterdzieści sekund „Down Steps” to naprawdę solidny beat i przytłaczająca gitara elektryczna, które – jak za dotknięciem magicznej różdżki albo laski szamana – ucichają i…rozpoczyna się drugie na liście „Red Rocks Fogg”. Psychodeliczny, utrzymany w zwolnionym tempie i nostalgicznym klimacie kawałek może z początku wydawać się lekko monotonny i nużący. Aczkolwiek z każdym kolejnym odtworzeniem docenia się ukryte pod tymi schematycznymi i pozornie prostymi melodiami smaczki. Tu wyciszenia, tam zwiększenie i przyśpieszenie perkusji, do tego jeszcze zapętlenia i podrzucenie, na sam koniec, mocnego drone’owego buczenia.
W iście szamański, nieokiełznany świat wprowadza „Glory Gongs”. Sytuacja taka sama – psych.sentymentalny neo-folk, który już słyszeliśmy „Red Rocks Fogg” nie ustępuje. Nadal Matthew Barnes, grafik z Liverpoolu, straszy tym ponurym i samotnym lasem, z którego wydobywają się pierwsze oznaki jesieni. Jest coraz ciemniej i chłodniej…
Najsłabiej wypada „Kaibasa Claps”, które nie może pochwalić się ani ciekawym, transowo- wciągającym bitem, ani samym tematem, który zwaliłby z nóg. Chaotyczna kompozycja, na którą składają się przeróżne plamy elektroniczne po prostu nie daje podstaw, aby się nią poważnie zainteresować.
We wstępie napisałem, że tę muzykę znamy. Nic dziwnego, skoro Fjree Feather było protoplastą krążka, za pomocą którego Forest Swords wypłyną na szerokie wody, dzięki któremu o Angliku usłyszał świat. Powstała w 2009 roku EP-ka została właśnie wznowiona. Lepsza jakość niż na premierowych demówkach i, co istotne, wydanie na winylu o czymś świadczy. Matthew Barnes zdobył już swoich wyznawców w Polsce za pomocą Dagger Paths. Ci, którzy nie znali kompozytora/producenta przed tym sławnym albumem powinni jak najszybciej sprawdzić Fjree Feather i…czekać na kolejne nagrania.
8/10
Piotr Strzemieczny
8/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.