czwartek, 25 sierpnia 2011

Sun Araw - Ancient Romans (2011, Sun Ark/ Drag City)

Którą to już płytą Cameron Stallones przenosi słuchaczy w swój psychodeliczny świat organów? Kolejny raz robi to w bardzo dobrym stylu.









Jedno jest pewne – aby przesłuchać całe Sun Araw trzeba mieć:

a) dobry dzień,
b) wolny dzień,
c) dobry humor,
d) ponad godzinę czasu wolnego
e) CHĘCI!

No i cierpliwość, bo czas trwania Ancient Romans może odrzucić naprawdę wielu. Ponad godzina tych tajemniczych i psychodelicznych dźwięków może stanowić próg wytrzymałości, a także wyznaczyć tę barierę ludzkich możliwości przyswajania. I tak jest już po raz piąty, bowiem Sun Araw z częstotliwością światła wydaje kolejne albumy, EP-ki i single. Dlatego już drugie wydawnictwo w 2011 (wcześniej ukazało się nagrane z Eternal Tapestry Night Gallery) nie powinno dziwić.

Stallones wykonał naprawdę dobrą robotę. Przez osiem niewyobrażalnie długich utworów (większość około dziesięciu minut, tylko jeden trwa 6:40) ukazuje iście sakralną przestrzeń. Oczywiście nie sam. Pomagają mu w tym gitary, bas, klawisze i przeróżnej maści gadżety elektroniczne.


Zaczyna się spokojnie. Pojedyncze dźwięki organów przypominają słońce, które subtelnie wznosi się w niebo o poranku i skromnie świeci. Z biegiem czasu dźwięki stają się mocniejsze, intensywniejsze, dochodzą kolejne elementy, w postaci chociażby tajemniczych szumów. Psychodeliczne odgłosy oraz całkowity brak bitu nużą i wprowadzają w lekko transowy stan. Rozbudzenie jednak przychodzi wraz z „Crown Shell”, które przenosi słuchacza w mistyczny świat pogańskich bogów i bóstw. Pojedyncze, również zapętlone wstawki wokalne przypominają krzyki do bogów, jakie w starożytności składali Rzymianie.

Na uznanie zasługuje „Crete” – utwór bardzo różnorodny, z ciężkim basem jako podstawą i – a jakże! – organami. W bardzo leniwy stan wprowadza zaś momentami kakofoniczne, momentami zaś chillowe „Lute and Lyre”.

Ancient Romans
zamyka prawdziwa psychodeliczna sieka, jaką jest „Impluvium”. Jeżeli „Lucretius” odbieramy jako narodziny Imperium Rzymskiego, to z całą pewnością ostatni kawałek na płycie idealnie przedstawiałby jego upadek. Piętnastominutowa chaotyczna podróż podchodząca pod Afrobeat z zapętlonymi, przytłumionymi wokalami i tanecznymi riffami gitarowymi.
Stallones oporządził całkiem niezłą płytę. Te słoneczne i odprężające drone’y zbudowane w głównej mierze na mistycznie brzmiących organach wprowadzają w starożytny świat byłego Imperium Rzymskiego. Podróż przez te osiem utworów może nie jest najwyższych lotów, gdyż nie jest to najlepszy materiał, jaki Sun Araw przygotował w swoim życiu, ale daje radę. Spokojna psychodela Amerykanina trzyma poziom i chociaż nie jest to album przy pierwszych odsłuchach przyjemny, to po dłuższym wtajemniczeniu wciąga. Trzeba jej skosztować, bo daje niezłą lekcję obrazowo-dźwiękowej historii.

7.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.