środa, 13 lipca 2011

Paul Kalkbrenner – „Icke Wieder” (2011, Rough Trade)

Najnowszy album, znanego niemieckiego producenta wydaję się być jego najsłabszym dziełem, dużo uboższym od poprzednich, podobnie stylistycznie płyt oraz przede wszystkim od tej, która najbardziej go rozsławiła, a mianowicie Berlin Calling.



Po ogromnym sukcesie albumu wydanego w 2008 roku, będącego jednocześnie ścieżką dźwiękową do filmu o tym samym tytule, od Paula Kalkbrennera oczekiwać można było czegoś równie dobrego. Berlin Calling było dziełem kompletnym, bogatym klimatycznie i stylistycznie. Na nowym albumie – Icke Wieder, słychać echo poprzednich produkcji Niemca, jednak pozbawiony jest on elementów które przyczyniły się do ogromnego sukcesu tamtych nagrań. Pomijając oczywiście znaczenie filmu, który miał niezaprzeczalny wpływ na rozwój popularności  Kalkbrennera.


Icke Wieder wydaje się być dziełem niedokończonym, pozbawionym tego najważniejszego kulminacyjnego momentu, który w zależności od zamierzenia twórcy, wbijałby nas w ziemię swoją siłą, bądź rozbudzał ukryte emocje. Album, miejscami jest niezwykle monotonny i senny, przez co szybko może odstraszyć słuchacza od właściwego zagłębienia się w niego i wyszukania elementów zasługujących na uwagę. Ja musiałem przebrnąć przez niego wiele razy zanim je dostrzegłem… tak mi się przynajmniej wydaje. Paul Kalkbrenner jest naprawdę świetnym producentem, ponieważ sztuką jest stworzenie czegoś dobrego z tak niewielu części. Utwory zebrane na Icke Wieder są bardzo ubogie, próżno nam szukać na nim na przykład partii wokalnych, składają się one z podstawowych bitów i towarzyszących im sampli, które niewiele się zmieniają podczas trwania kawałków. Niestety problem ten dotyczy każdej pozycji na tej płycie, brakuje tu elementów przełamujących ten jednostajny potok płaskich uderzeń, płynących z głośników nieprzerwanie w jednym tempie. Mieliśmy z tym do czynienia również w jego poprzednich produkcjach, jednak wszystko to było dużo mniej toporne i milsze dla ucha. Poniekąd taki efekt jest celowym zamierzeniem autora, gdyż przy okazji jednego z wywiadów, sam stwierdził iż: „There won't be any singing on the album, no music of tomorrow either, it feels generally more like... well, old Times”.

Pomimo tego, iż Icke Wieder słuchałem z przyjemnością i nie uważam tego albumu za zły to niestety sprawdza się on tylko w niektórych sytuacjach. Jeśli chodzi o mnie to jest on świetnym tłem do biegania czy jazdy na rowerze, kiedy jednostajny i niezbyt szybki rytm utworów pomaga w pedałowaniu a nieskomplikowana budowa nie wymaga zbyt dużej uwagi, co zapobiega wpadnięciu na latarnię, pod samochód bądź w nieświadomych istnienia takiego wynalazku jak ścieżka rowerowa przechodniów. Innym sposobem na łatwe przyswojenie tej muzyki to słuchanie jej bardzo, bardzo głośno i wypiciu paru piw. Ponadto, chętnie usłyszę niektóre z tych utworów, podczas nadchodzącego festiwalu Audioriver, na którym Kalkbrenner będzie jednym z „headlinerów”. Takie kawałki jak ”Gutes Nitzwerk”, „Des Stabes Reuse” czy „Sagte Der Baer” świetnie spiszą się nad ranem, przy nieśpiesznie wschodzącym, leniwym nadwiślańskim słońcu.


(6/10)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.