Niemożliwe stało się faktem. Kury wracają. Na krótko, ale z materiałem, który chyba, jak żaden inny nagrany przez Tymona Tymańskiego, zasługuje na miano kultowego.
Nie mamy w rodzimej muzyce szczęścia do twórczości prześmiewczej, albo mamy szczęście pod warunkiem, że jarają nas przedszkolne rymy, albo Paweł Kukiz (którego polityczne zaangażowanie z ostatnich miesięcy przynosi więcej kabaretu niż którykolwiek numer Piersi). Na tym nędznym tle, wyrastające ze sceny eksperymentalnej Kury ze swoim P.O.L.O.V.I.R.U.S-em, jak i późniejsze pastiszowe wyskoki Tymona (pod postacią soundtracku do „Wesela”) są prawdziwym bursztynem. Nie wiem jak zaawansowaną jesienną deprechę trzeba mieć, żeby nie uśmiechnąć się podczas odsłuchu „jesiennej deprechy”, „kibolskiego”, „szatana”, czy dwóch części „trygława”. O „nie mam jaj” świadomie nie wspominam, bo jest to numer do tego stopnia zakatowany przez kogo się da, że jako jedyny podpunkt płyty ma prawo się przejeść nawet najbardziej oddanym wielbicielom twórczości Kur. Czego tu nie ma? Wyskoki rapowe, songi w duchu Krzysztofa Krawczyka, zaangażowany katolicki metal, reggae, wszystko wstrząśnięte, zamieszane, disco-polo, doprawione debilnymi gadkami o koszykówce i nielicznymi improwizacjami przypominające o tym z jakiego yassowego jaja wykluły się Kury.
Kury nie występowały od 2003 roku, kiedy odbyła się ich pożegnalna trasa koncertowa. Powodem zawieszenia działalności była samobójcza śmierć perkusisty Kur – Jacka Oltera. Już po jego śmierci, ale już z wcześniej zarejestrowanymi przez niego partiami bębnów powstał album „100 lat undergroundu” nagrany wraz z DJ'em Scissorkicks'em. Na dłuższy „powrót do gry” tego składu się nie zanosi, więc z pewnością warto poświęcić im tą planową godzinkę.
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.