czwartek, 21 lipca 2011

Jedziemy na Festiwal: Polvo (OFF Festival)


Polvo wystąpią w sobotę, drugiego dnia festiwalu. Scena Leśna należeć będzie do math rocka.





Nie wiem, czy motyw youtube’owych rajdów w poszukiwaniu muzycznych ciekawostek jest wam obcy, czy też nie. W każdym razie latasz po tych filmach, latasz i „bach”. Co to ma znaczyć? I dlaczego tego nie znałem? Wtedy zrozumiałem czemu mój kumpel nazywał kiedyś youtube swoją ulubioną telewizją. Czterech gości w t-shirtach, które kiedyś z powodzeniem można było kupić na stadionie dziesięciolecia w cenie pięciu złotych/sztuka grających łamańce z potężnym basem, absurdalnymi dysonansowymi partiami gitar i wokalem, którym mógłby dysponować twój nadwrażliwy sąsiad. 


Właśnie...obcując z Polvo migają Ci przed oczami obrazki opisane w tekście myslovitzowych „Chłopców” - mieszkasz na zadupiu albo przedmieściach (biorąc pod uwagę, że bohaterowie tego tekstu są z Chaper Hill, to bardziej prawdopodobna jest opcja numer dwa), jesteś podenerwowanym, pijącym brony na ławkach gościem i patrzysz na spódnice dziewczyn, które nie chcą Cię znać. Mimo formalnego skomplikowania niektórych utworów, z grania Polvo przebija taka gówniarska szczerość i garażowy niechluj, że raczej ma się wrażenie (przynajmniej do Shapes) obcowania z czymś, co wyszło jakby przez przypadek. Przychodzi Ash Bowie z jakimś gitarowym motywem, jego kolega ze swojsko brzmiącym nazwiskiem Brylawski układa coś, co może i jakoś się gryzie z głównym motywem, ale daje po uszach na tyle intrygująco, że warto to zostawić, no i dobija gęsta sekcja.


Muzyka Polvo, na przestrzeni pięciu płyt i trzech EP-ek, ulegała niewielkim zmianom – kark zostawał zawsze podobny, może dlatego, że niewiele jest składów z tak charakterystyczną pracą gitar, niewiele jest też składów ocierających się o math i noise-rock z takim zamiłowaniem do melodii. Przy ortodoksach z Shellaca czy Bastro goście z Polvo wypadają wyjątkowo przystępnie. Coś zaczyna się dziać na wysokości Shapes, gdzie oprócz paru numerów grupa skupia się, z lepszym, bądź gorszym skutkiem, na czerpaniu z nietykanych wcześniej przez nią stylistyk (ciekawe nawiązania do muzyki indyjskiej), z jednej strony wyskakują perły jak „Twenty White Tents”, „Lantern” - jeszcze pełniej odsłaniając melodyjny potencjał tkwiący w grupie przy okazji pokazując ją z o wiele spokojniejszej strony, z drugiej dłużyzny sprawiające, że całościowo broni się gorzej, niż wcześniejsze nagrania. Skład w 1998, rok po wydaniu Shapes, rozpada się.

Reaktywacja następuje w 2008, a band z miejsca wraca na takie święta niezalu, jak Primavera i ATP. W 2009 roku wypuszcza nowe nagrania. Co niektórzy się upierają, że nagrany po powrocie In Prism to ich największe dzieło. Ja zachowałbym sceptycyzm, choć mimo braku wspomnianego wcześniej garażowego niechluja dobrze się do tych nagrań wraca i nie znam fana Polvo któremu przy „Lucia” i „Beggar's Blow” łezka się w oku nie zakręciła. 



„90's hipsters were so much cooler” - tak ktoś podsumował klip do „Tragic Carpet Ride”. No i choćby dlatego warto ich sprawdzić. W zeszłym roku w Cafe Kulturalna (dalej nie mogę się nadziwić na jakiej zasadzie ktoś wybrał to miejsce na koncert Polvo) dali radę. Chociaż nowy perkusista gra inaczej niż stary, przez co fani starsi ode mnie bardzo narzekali i rzeczywiście dominuje materiał z In Prism.

Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.