wtorek, 24 maja 2011

Recenzja: London Elektricity – "Yikes!" (2011, Hospital Records)‎

Tony Colman jest jednym z nielicznych twórców muzyki elektronicznej, który konsekwentnie podąża ścieżką wybraną przez siebie blisko 15 lat temu. Na całe szczęście nie skusiły go wędrówki w bardziej komercyjne strony elektroniki. Nie znajdziecie tu dubstepu ani okołofidgetowych brzmień. Płyta na pewno zaspokoi wielbicieli spokojniejszego drum’n’bassu, choć i inni słuchacze połamanych dźwięków mogą znaleźć tu coś dla siebie.




Ci z was, którzy mieli okazje być w marcu tego roku w warszawskim M25, na imprezie z udziałem London Elektricity, zapewne pamiętają, że wtedy też miała miejsce premiera pierwszego singla z płyty Yikes! – ”Elektricity Will Keep Me Warm”. To z resztą mój ulubiony kawałek na tym krążku. Tak jak większość kawałków na nowej płycie Tony’ego, jest melodyjny, ozdobiony ciepłym głosem Elsy Esmeraldy oraz głębokim, niskim bassem, który doskonale testuje moją domową szafę grającą.
Niestety, mimo że jest tu kilka naprawdę dobrych utworów, większość jest zbyt monotonna i podobna do siebie (między innymi przez ten sam wokal Elsy). Dlatego też skupię się tu na wymienieniu najlepszych kawałków. Są to, zaraz po wyżej przeze mnie wymienionym ”Elektricity Will Keep Me Warm”, ”The Plan That Cannot Fail” i tytułowy ”Yikes!” z nieśmiertelnymi akordami fortepianowymi. Ten ostatni według mnie pretendujący do miana imprezowego bangera. Do tego należałoby wspomnieć o ”Flesh Music”, który wywołuje u mnie dreszcze i flashback do czasów starej Radiostacji, gdy czekało się, czasem do późnych godzin nocnych, żeby nagrać na kasetę choć kawałek audycji w 100 procentach przeznaczonej połamanym dźwiękom (całe szczęście, że mam odtwarzać kasetowy w samochodzie!). 
Doskonałym zwieńczeniem płyty jest zamykający ją utwór – ”Invisible Words”, początkowo spokojny, niemal bez rytmu, kończy się mocną perkusją i całą gamą instrumentów dętych w tle.

W pozostałych utworach na płycie można doszukać się downtempowych akcentów (np. ”Fault Lines”), elektronicznych syntezatorowych brzmień niczym z gier komputerowych (”U Gotta B Crazy”),

Podsumowując – minus za zbyt wiele podobnych do siebie utworów z tym samym wokalem, który jednak można też zaliczyć na plus, bo jest to naprawdę fajny i ciepły kobiecy wokal, ale trochę go tu za dużo! Plusy – konsekwencja w twórczości i kilka kawałków, do których lubię często wracać.

 8/10

Agnieszka Strzemieczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.