Ktoś powiedział, że sprawdzone, wyświechtane rozwiązania nie sprawdzają się. To dziwne, bo Explosions In the Sky po raz szósty udowadniają, że takie samo granie przez jedenaście lat w ogóle może się nie znudzić.
Ale zacznijmy tak – są zespoły post-rockowe, które smęcą, nudzą i podążają za ciemną stroną mocy prowadzącą do miejsca zwanego „niebytem” tudzież „zapomnieniem muzycznym” (Mogwai), ale są również i takie, które swoją grą przysparzają słuchaczom radości, wprawiają w beztroski stan błogości oraz wolności. Do tej drugiej grupy można niewątpliwie zaliczyć muzyków pochodzących z Austin. Explosions In the Sky, po czteroletniej przerwie, wracają z nowym, lekko różniącym się materiałem. I wiadomo, że płytę nagrali bardzo, bardzo dobrą.
Może nie jest to coś mega twórczego, innowacyjnego i wyjątkowego, jednak chyba po Amerykanach nie spodziewał się chyba nikt, że swoim najnowszym albumem będą siać zamęt w muzycznym światku post-rockowym. I ten, kto nie przewidywał drastycznych kroków ku zmianie na lepsze, nie powinien się smucić. Stare formuły – w przypadku twórczości ziomów z Austin – zostały jednak lekko zmodernizowane wprowadzeniem – UWAGA! – pseudo wokali (mam na myśli lekkie pojękiwanie w „Trembling Hands”). I to by było na tyle z takich ‘milowych kroków’ w twórczości zespołu, aczkolwiek… Najlepiej by było włączyć wymieniony przed chwilą utwór, jednak to za chwilę.
Explosions In the Sky od zawsze specjalizowali się w tworzeniu przestronnych aranżacji, zapraszając tym samym swoich słuchaczy w dalekie, komfortowe podróże. Oczywiście stwierdzenie, że Amerykanie gwarantują odbiorcom miłą dla ducha muzykę mogłoby wysunąć skojarzenia z jakimś chilloutem, a to byłoby przegięciem. Zwłaszcza gdy puści się otwierający Take Care, Take Care, Take Care „Last Known Surroundings” oraz “Trembling Hands”, czyli utwory wielce dynamiczne. W openerowym kawałku co prawda jest długie i klimatyczne intro, które skojarzenia budzi ze skandynawskimi fiordami, przez co może się on wydawać nieco rozlazły, ale w momencie wejścia perkusji wszystko zaczyna dryfować po szerokim oceanie.
Z „Human Qualities” bije natomiast minimalizm. Niewiele tu hałasu, jak i samej melodii, jednak tak jest tylko do około siódmej minuty, kiedy to znowu Amerykanie uderzają z brzmieniową pigułą chaosu. Ten stan ciągnie się na promującym krążek „Tembling Hands” – utworze dynamicznym, tworzonym przez zadziorną perkusję i charakterystyczne dla EItS riffy. To również idealna opozycja dla następującego utworu, „Be Comfortable, Creature”, który urzeka tradycyjnością zespołu od samego początku. Powolne, typowe dla Explosions In the Sky intro stopniowo przeradza się w bogaty aranżacyjnie utwór wypełniony naturalnym i klasycznym pięknem wolnej przestrzeni.
W superlatywach można wypowiadać się również na temat „Postcard From 1952”, w którym dodane partie pianina zapewniają słuchaczowi duży haust powietrza. To jednak nie trwa długo, bowiem zespół postanowił zabawić się w stworzenie prawdziwej sinusoidy dźwięków. Spokojny początek znajduje swój koniec w momencie zastosowania silnych ‘kopnięć brzmieniowych’, by znów za chwilę przejść w prawdziwą melancholię. Przedostatni track na Take Care Take Care Take Care to perfekcyjny wręcz przykład crescendo.
Explosions In the Sky już jedenasty rok prezentują swoimi nagraniami wysoki poziom. Take Care kontynuuje tę passę. Długie kawałki nie muszą się szybko nudzić, a ich mała liczba na płycie wcale nie powinna świadczyć o słabości materiału. W końcu liczy się jakość, nie ilość. Amerykanie o tym wiedzą bardzo dobrze.
6
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.