sobota, 16 kwietnia 2011

Ringo Deathstarr - Colour Trip (2011, Club AC30)


Ciężkie jak A Place To Bury Strangers i My Bloody Valentine, melodyjne jak The Jesus and Mary Chain (na Stoned & Dethroned) i The Pains of Being Pure at Heart. Czego chcieć więcej?! 





Jest głośno, jest dziko. A do tego nieokrzesanie. Bywa też marzycielsko (patrz: „Two Girls”). Ballady? Też się znajdą („Day Dreamy”). Ale jednak z przewagą mocnego, wrzucającego w kocioł chaosu shoegaze’u. Bo przestery na Colour Trip biją od pierwszych sekund otwierającego krążek „Imagine Hearts”. Szarpią ucho
i nawet melodyjny, eteryczny śpiew wokalistki Alex Gehring tutaj nie załagodzi sytuacji. Kawałki są dynamiczne i przywołują w pamięci największych z największych, jeśli chodzi o patrzenie się na buty.

Ringo Deathstarr (nieźle, połowa tekstu prawie, a nazwa wymieniona po raz pierwszy!) nowicjuszami nazwać nie można. Działając od 2005 roku, w ich dyskografii do tej pory znaleźć/usłyszeć mogliśmy dwa inne krążki. Wpierw EP-ka (Ringo Deathstarr), a potem singiel nie przynosiły nowych rozwiązań noise popowych. O, to raczej było powielanie tych samych schematów co u The Jesus and Mary Chain. Krążek długogrający niósł nowe nadzieje. Nadzieje na jednak coś „swojego”. I jak jest na Colour Trip? Głównie odtwórczo, co nie oznacza jednak, że źle. Ogólnie możemy użyć stwierdzenia, że ostatnio panuje moda na dobre kopie starych kawałków. Przecież Yuck na swoim debiutanckim albumie zrobili przekrój przez najlepsze indie utwory. Teksańczycy natomiast wybrali to, co najlepsze z shoegaze’u. 11 utworów, czyli 33 minuty naprawdę dobrych inspiracji. Zacznijmy od wielokrotnie już wymienianych tu TJAMC, potem przerzućmy się na My Bloody Valentine i Slowdive, aby kończyć na takich nowych wykonawcach jak A Place To Bury Strangers i TPOBPAH. Może też Raveonettes?
                                              
Ogromną rolę w zespole odgrywa wokalistka, Alex Gehring. Ta niewątpliwie piękna dziewczyna (lookboook inwigilowany) ma spory talent oraz – rzecz kluczowa – głos, za którym chcemy podążać, który chcielibyśmy słuchać godzinami. Wokal, jak to w shoegaze’ie, okryty przeróżnymi kocami i kotarami, a może jeszcze i zza mgły, jest straszliwie rozleniwiony i senny. Czyli taki, jaki powinien być.

7/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.