Płytą Jewellery zbiła z tropu tych, którzy uważali, że eksperymentalno-hiphopowy pop to domena Lady Sovereign i M.I.A (btw ktoś się nimi jeszcze jara?). Bo oto narodziła się nowa brytyjska gwiazda muzyczna – Micachu. Jej debiutancki album wywołał spore poruszenie, a krytycy przez długi czas zastanawiali się pod jaką łatkę gatunkową podłączyć piosenkarkę. Swoim najnowszym dziełem dwudziestoczteroletnia Mica Levi znowu stwarza problemy słuchaczom.
Psychodelia – to właśnie ciśnie się na myśli słuchając Chopped and Screwed, albumu nagranego wespół z London Sinfonietta. Młoda wokalistka razem z dwójką przyjaciół, tworząc Micachu and The Shapes, postanowiła pobawić się w eksperymentowanie i wydała płytę z materiałem zarejestrowanym w maju ubiegłego roku z londyńską orkiestrą. I może nie jest to pomysł wielce innowacyjny (przecież Elvis Costello również brał udział w takim przedsięwzięciu), jednak wypadł bardzo korzystnie.
Warto zaznaczyć, że płyta znacząco odbiega od zawartości Jewellery, jednak… brzmi dokładnie tak, jak coś, czego można się było spodziewać po współpracy z Mica i London Sinfonietta. Jest dużo zgrzytu, jest chaos, są te charakterystyczne dla orkiestry wirtuozerie. I to duży plus. Psychodeliczne dźwięki wydobywające się spod instrumentów muzyków wciągają swoją zawiłością, urzekają niezrozumieniem i kakofonią. A przy tym eteryczny i tajemniczy śpiew – lub po prostu wydawane dziwne odgłosy - panny Levi.
Utwory zrealizowano w ciekawy sposób - poprzez częstą zmianę nie tyle tempa (przeskoki z rozlazłych i sennych brzmień w dynamiczne i wypełnione chaosem dźwięki), co tematu, a dodatkowo wszystko oprószono mrocznym klimatem. Na takim tle wyróżnia się najlepsze na płycie, bijące radością "Everything" oraz mega eklektyczny "Low Dogg".
Warto zaznaczyć jeszcze jedną kwestię. Micachu wydała Chopped and Screwed tuż przed ukazaniem się jej drugiego długogrającego krążka. Tak, w tym roku Micachu and The Shapes jeszcze raz zaatakują.
6.5
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.