środa, 30 grudnia 2015

ZALEGŁOŚCI RECENZENCKIE #3: Grimes, Jamie xx, Kamp!, Majical Cloudz


Trzecia część zaległości recenzenckich przynosi albumy Jamiego xx, Kamp!, Grimes oraz Majical Cloudz. Opisuje Miłosz Karbowski.



Jamie xx – In Colour
29 maja 2015, Young Turks

Całe fale lamentu i żółci wylały się na fora zaraz po występie Jamiego xx w stołecznym Palladium. Moim zdaniem zupełnie niezasłużenie. Gdyby muzyk miał wystąpić z zespołem, to nazywałoby się to The xx, a na plakatach chyba tego nie widziałem? W każdym razie wydana w maju płyta to debiut, o jakim większość elektronicznej sceny może tylko pomarzyć. I nie oszukując się, była to jedna z głośniejszych premier 2015. Solidna produkcja, dbałość o detale, ale czy nie zbyt duże podobieństwo do kompozycji spod szyldu The xx? Nie dziwi obecność na płycie Romy i Olivera, a cieszy pojawienie się prawdziwego króla dancehallu Popcaana (szkoda tylko, że utwór z jego udziałem wypadł cieniutko...). In Colour to dla jednych potwierdzenie, że Jamie wie, o co kaman, dla innych kolejna przaśna, mainstreamowa papka. W każdym razie ja jestem na tak. [7]

Kamp! – Orneta
23 października 2015, Brennnessel

Pomysł na tytuł albumu podobno pojawił się, kiedy nasze eksportowe trio zasiadło na kawie w niewielkiej, acz malowniczej miejscowości na Warmii o tej właśnie nazwie. Fajnie, że po polsku. Wielki props należy się też już na wstępie za zredukowanie niemal do zera szumnych zapowiedzi, niby przypadkowych wizyt we wszystkich mediach od prawa do lewa i sztucznych zapewnień, że to będzie prawdziwy hit. Muzyka powinna bronić się sama i z takiego założenia wyszli tym razem panowie z Kamp!. Premiera płyty zaskoczyła w podobnym stopniu, jak miał to szansę zrobić śnieg w trakcie świąt Bożego Narodzenia. Ten drugi nie wypalił, a płyta? Cóż... Może nie jest to muzyczne spełnienie marzeń i do poziomu długogrającego debiutu też daleko, ale kawałek „No Need To Be Kind” udowadnia, że Kamp! nie zapomnieli, jak się porywa tłumy. Szkoda, że reszta już dość miałka... Epka może by się z tego uzbierała, ale na longplay to trochę za mało. [5.5]

Grimes – Art Angels
6 listopada 2015, 4AD

Do szewskiej pasji, ataku gorączki i dzikich spazmów doprowadzają mnie muzyczne podsumowania roku przygotowywane w końcówce listopada. A grudzień to niby dla kogo? Tegoroczny zdecydowanie należał do Grimes! Jej Art Angels dał prztyczka w nos wszystkim tym, którzy już zdążyli zamknąć rok. Album zdecydowanie zasługuje na uwagę nie mniejszą niż którakolwiek z wydanych w 2015 płyt. Czwarty album Kanadyjki przynosi nam o wiele więcej żywych instrumentów i może nieco mniej ekstrawagancji niż poprzednie, przez co słuchanie jest naprawdę ciekawą przygodą. Ja zwyczajnie nie potrafię powiedzieć temu głosowi „nie”. Jeżeli wierzyć plotkom i Grimes wyrzuciła poprzednio przygotowany materiał do kosza, to zasługuje na wysoką pionę i pomnik z makaronu, bo Art Angels zwyczajnie nie mogło brzmieć lepiej. A kto jeszcze nie słuchał, ten gapa! [8.5]

Majical Cloudz – Are You Alone?

16 października 2015, Matador

Poprzedni album Majical Cloudz chyba zasłużenie zebrał całą masę pochlebnych recenzji. A co tym razem wysmarowali panowie z Montrealu? Gdzieś czytałem, że Are You Alone? rozpoczyna się w miejscu, w którym zostawił nas Impersonator. Czyżby? Smętne kompozycje uderzają w najgłębsze i najczulsze punkty. I nawet bez wsłuchiwania się w tekst, takie utwory jak „Silver Car Crash” i tytułowe „Are You Alone?” zwyczajnie wzruszają. Jeżeli więc planujecie wyrwać dziewczynę/chłopaka, to zapamiętajcie: nie Florence Welch, a Devon... też Welsh. A album raz przesłuchany już na zawsze zapadnie w pamięć. Rewelacja. Serio. [9]

***

Miłosz Karbowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.