Trzecia część zaległości recenzenckich przynosi albumy Jamiego xx, Kamp!, Grimes oraz Majical Cloudz. Opisuje Miłosz Karbowski.
Całe fale lamentu i żółci wylały się na
fora zaraz po występie Jamiego xx w stołecznym Palladium. Moim zdaniem zupełnie
niezasłużenie. Gdyby muzyk miał wystąpić z zespołem, to nazywałoby się to The
xx, a na plakatach chyba tego nie widziałem? W każdym razie wydana w maju płyta
to debiut, o jakim większość elektronicznej sceny może tylko pomarzyć. I nie
oszukując się, była to jedna z głośniejszych premier 2015. Solidna produkcja,
dbałość o detale, ale czy nie zbyt duże podobieństwo do kompozycji spod szyldu
The xx? Nie dziwi obecność na płycie Romy i Olivera, a cieszy pojawienie się
prawdziwego króla dancehallu Popcaana (szkoda tylko, że utwór z jego udziałem
wypadł cieniutko...). In Colour to dla jednych potwierdzenie, że Jamie
wie, o co kaman, dla innych kolejna przaśna, mainstreamowa papka. W każdym razie
ja jestem na tak. [7]
Pomysł na tytuł albumu podobno pojawił się,
kiedy nasze eksportowe trio zasiadło na kawie w niewielkiej, acz malowniczej
miejscowości na Warmii o tej właśnie nazwie. Fajnie, że po polsku. Wielki
props należy się też już na wstępie za zredukowanie niemal do zera szumnych
zapowiedzi, niby przypadkowych wizyt we wszystkich mediach od prawa do lewa i
sztucznych zapewnień, że to będzie prawdziwy hit. Muzyka powinna
bronić się sama i z takiego założenia wyszli tym razem panowie z Kamp!.
Premiera płyty zaskoczyła w podobnym stopniu, jak miał to szansę zrobić śnieg w
trakcie świąt Bożego Narodzenia. Ten drugi nie wypalił, a płyta? Cóż... Może
nie jest to muzyczne spełnienie marzeń i do poziomu długogrającego debiutu też
daleko, ale kawałek „No Need To Be Kind” udowadnia, że Kamp! nie
zapomnieli, jak się porywa tłumy. Szkoda, że reszta już dość miałka... Epka może
by się z tego uzbierała, ale na longplay to trochę za mało. [5.5]
Grimes – Art Angels
6 listopada 2015, 4AD
Do szewskiej pasji, ataku gorączki i
dzikich spazmów doprowadzają mnie muzyczne podsumowania roku przygotowywane w
końcówce listopada. A grudzień to niby dla kogo? Tegoroczny zdecydowanie
należał do Grimes! Jej Art Angels dał prztyczka w nos wszystkim tym,
którzy już zdążyli zamknąć rok. Album zdecydowanie zasługuje na uwagę nie
mniejszą niż którakolwiek z wydanych w 2015 płyt. Czwarty album Kanadyjki
przynosi nam o wiele więcej żywych instrumentów i może nieco mniej
ekstrawagancji niż poprzednie, przez co słuchanie jest naprawdę ciekawą
przygodą. Ja zwyczajnie nie potrafię powiedzieć temu głosowi „nie”.
Jeżeli wierzyć plotkom i Grimes wyrzuciła poprzednio przygotowany materiał do
kosza, to zasługuje na wysoką pionę i pomnik z makaronu, bo Art Angels zwyczajnie
nie mogło brzmieć lepiej. A kto jeszcze nie słuchał, ten gapa! [8.5]
Poprzedni album Majical Cloudz chyba
zasłużenie zebrał całą masę pochlebnych recenzji. A co tym razem wysmarowali
panowie z Montrealu? Gdzieś czytałem, że Are You Alone? rozpoczyna się w
miejscu, w którym zostawił nas Impersonator. Czyżby? Smętne kompozycje
uderzają w najgłębsze i najczulsze punkty. I nawet bez wsłuchiwania się w
tekst, takie utwory jak „Silver Car Crash” i tytułowe „Are You
Alone?” zwyczajnie wzruszają. Jeżeli więc planujecie wyrwać
dziewczynę/chłopaka, to zapamiętajcie: nie Florence Welch, a Devon... też
Welsh. A album raz przesłuchany już na zawsze zapadnie w pamięć. Rewelacja.
Serio. [9]
***
Miłosz Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.