sobota, 26 grudnia 2015

RECENZJA: Sindre Bjerga & Micromelancolié - Invisible Paths




WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 23 maja 2015

Chcesz zjeść szprotkę? Jedź do Stavanger. Od razu zahaczysz o muzeum konserw - nie, nie żartuję. Przy okazji zajdź do jakiegoś małego sklepu z płytami i kup coś Sindry Bjergi. A że Norweg znowu w parę dobrał się z Robertem Skrzyńskim, to mamy obraz pełen. Ci dwaj goście stale coś wydają, w większości udane albumy, więc nic dziwnego, że ich kolejny wspólny album to (kolejna) mocna pozycja.

O ilości wydawnictw Bjergi niech świadczy fakt, że jego profil na Discogsie liczy pięć stron z płytami i kasetami. Do tego Micromelancolié, którego profil wypada na tle Norwega trochę bardziej blado, ale i tak jest dobrze - dwie podstrony, a tylko w tym roku prawdziwe zatrzęsienie plus przyszłoroczne AN/RS, czyli płyta dla Requiem Records nagrana z Antoniną Nowacką z WIDT. Razem wydali już kilka albumów, jak Prayer Calls (2012), Momentum (Twice Removed), After Dark Days Black Will Come (Monotype) czy miniserię Anaglyph. Teraz obaj powrócili z Invisible Paths, płytą składającą się z zaledwie dwóch nagrań, ale których łączna długość wynosi ponad pięćdziesiąt minut.

Tak, tak. Ktoś powie: przecież to oczywiste, że Skrzyński przygotował tak długie partie. Żadna nowość. Tak, będzie to po części prawda, bo Micromelancolié potrafi tworzyć rozległe kompozycje, a i dla Bjergi to nie będzie żadna nowość. Razem dla Zoharum przygotowali dwa nagrania, ponownie drogą mejlową. I choć takie tworzenie do najprzyjemniejszych i najpewniejszych nie należy, duetowi się udało.

Problemem jednak przy Invisible Paths jest podział ról i obowiązków, dokładniej sam proces powstawania materiału. Czy to Skrzyński u siebie komponował długie drone'owo-ambientowe partie, tak dla niego charakterystyczne, i następnie wysyłał Bjerdze niemalże gotowe podkłady, czy odwrotnie. Norweg przygotował serię wyselekcjonowanych odgłosów, uderzeń, sampli i dźwięków, a zainspirowany nimi Micromelancolié wpadł w swój szaleńczy, produkcyjny trans, wygrywając melodie długie, niezawiłe, ba, raczej proste, ale głębokie?

Tego się nie dowiemy, zapewne moglibyśmy, ale święta, zaraz Nowy Rok, sylwester na rynku wrocławskim, więc po co chłopaków męczyć. Rzecz tyczy się tego, że całościowo Invisible Paths jawi się jako album misterny i, co muszę przyznać, przejściowy. Że misterny, to wszystko spoko, wiadomo, jak gra Robert Skrzyński, w jakiej aurze czuje się najlepiej - musi być posępnie, tajemniczo, często noise'owo. Bjerga natomiast to spec od odgłosów. Jakieś przeszkadzajki, uderzenia metalowych obiektów, sample; katalog ma wręcz wyborny. Razem jednak jest to wypadkowa różnych odniesień, raz lepiej dobranych, raz niemal na chybił-trafił.

Nie ma chemii - zawyrokowałby niejeden mędrzec. Ale jest słuchowisko interesujące, głębokie, może momentami monotonne/usypiające, ale klimatyczne. No i różnorodne, bo podziałka na dwie części ma swój sens. „Invisible Paths I” opiera się na chrzęstach, postukiwaniach i różnych podźwiękach, podczas gdy druga odsłona albumu to już prawie popis ambientowych możliwości obu producentów wrzuconych w pogłosową widokówkę.

Patrzę na okładkę Invisible Paths, która trafnie oddaje stan wydawnictwa. Biel to te pasaże, wydłużone partie syntezatora, czystość i spokój. Wyglądające z różnych stron cienie to właśnie te szumy, dźwiękowe wstawki, metaliczne uderzenia. Wszystko ładnie, tylko śniegu brak. Taka sceneria za oknem pasowałaby do płyty Sindre Bjergi i Micromelancolié.

***

7

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:
PŁYTOWY GRUDZIEŃ W FYH: Zoharum
PŁYTOWY GRUDZIEŃ W FYH: Pointless Geometry
BOŻONARODZENIOWY KIERMASZ PŁYTOWY: Pointless Geometry
RECENZJA: Micromelancolié - Low Cakes
RECENZJA: IXORA - IXORA
CZYNNIKI PIERWSZE: IXORA - IXORA

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.