środa, 18 listopada 2015

RECENZJA: The Drink - Capital

The Drink - Capital okładka cover Melodic


WYTWÓRNIA: Melodic
WYDANE: 13 listopada 2015

The Drink powracają. Bez syndromu drugiej płyty, bez żadnych udziwnień. Angielsko-irlandzkie trio podąża drogą obraną w ubiegłym roku. Capital to nic innego, jak kontynuacja wątków zapoczątkowanych na Company. To dobrze, bo temu zespołowi zmiany nie były w żadnym wypadku potrzebne.

Tak jak na Company głównym czynnikiem przyciągającym uwagę słuchaczy i budującym atmosferę nagrań był wokal Dearbhli Minogue, tak i w przypadku Capital nic się w tej materii nie zmienia. Sinusoidalny śpiew, tak melodyjny, tak zróżnicowany, zwiewny i „do zakochania” niemalże, ponownie stanowi o sile The Drink. Ok., to też gitary, chwytliwe, bardzo rytmiczne, niezmiernie wpadające w ucho, i w wersji solo, i w akompaniamencie perkusji i basu. Ale to znowu Dearbhla, bo to ona odpowiada też za partie gitar w zespole. Perkusja? Standardowo, jeśli w przypadku tria, które do tej pory miało nagrane debiutancki album można użyć sformułowania „standardowo”, na wysokim poziomie. Bas? Ten sam kejs. Ale jest jedna różnica.

Drink są o niebo lepsi technicznie, to lepsi muzycy i kompozytorzy. Company można było chwalić, można było też momentami narzekać. W końcu to debiut, płyta niepozbawiona wad, tu lepszy utwór, tam nieco słabszy. Ale ogólnie wychodziło na plus, pamiętamy w końcu „Microsleep”, „Wicklow”, „Haunted Place”. Szlagierów było więcej, ale te kawałki przypominały prawdziwe szmaragdy w skarbcu nazwanym Company. Capital tymczasem to wydawnictwo żywsze, bardziej żwawe, o mniejszym natężeniu typowych zapchajdziur tudzież piosenek-umilaczy.




I znowu mamy ten sam przypadek co przy debiucie. Single. „No Memory”, pierwszy udostępniony kawałek, który, jak na ironię, zamyka Capital, to najlepszy utwór na płycie. Lekko przydymiony w swojej początkowej fazie, ze skromnym śpiewem Minogue, rozkręca się z każdą sekundą, by przy refrenie osiągnąć swoje apogeum. „Roller” to kawałek typu „jest uroczo, jest z pogłosami, jest naiwnie i młodzieżowo” i z wydłużonymi organami pobłyskującymi w tle oraz z położeniem akcentu na solówki gitarowe. I te chórki w końcówce przy falsetowym śpiewie Dearbhli, tak emocjonalnym, tak żywym, tak rzadko tak naprawdę spotykanym. Aż w końcu „The Coming Rain”, kolejny hit w pełnym znaczeniu tego słowa. I kolejny utwór lecący na tym samym patencie. Wokal wyeksponowany, zróżnicowana struktura i częste zmiany tematu. To sztandarowe zabiegi The Drink, które jednak nie mogą się znudzić.

Bo to taka irlandzko-angielska wersja indie rocka z mocno popowym (ale w dobrym znaczeniu) akcentem. The Drink lubują się w tym przydymionym, choć bardzo chwytliwym brzmieniu. A jeśli mówi się o chwytliwości, to duża w tym zasługa po prostu lotnych i nośnych refrenów, bo Capital, zresztą jak i Company, również na refrenach. Również, bo to jeden z elementów. Drugim niech będzie idealne wyważenie melodii, trzecim - tworzenie narastającej atmosfery (jak chociażby w „You Won't Come Back At All”) lub pisanie po prostu ładnych piosenek („Potter's Grave”). 

Dużo zachwytów nad The Drink, dużo nad Capital, ale to achy i ochy w pełni uzasadnione. 


***

8

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:
CZYNNIKI PIERWSZE: The Drink - Company

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.