WYTWÓRNIA: Permanent Vacation
WYDANE: 8 maja 2015
Kolejny głos na niemieckiej scenie elektronicznej.
Kto urodzony w ostatnich dziesięcioleciach XX
wieku nie zaliczył chociaż jednego melanżu do niemieckiego techno na szkolnej
dyskotece? Jak nie przy Scooterze, to bankowo do hitów ATB, albo Westbam
podpieraliście z kolegami stołek pod ścianą, przegarniając pierwsze dawki żelu
na włosach, kiwając od niechcenia głową w rytm bitu i przeżuwając leniwie gumę.
Komu tego rodzaju przeżycia są raczej obce, ten i tak miał sporą szansę, żeby
usłyszeć coś równie niemieckiego, a jednak nieco bardziej wyszukanego, jak
Digitalism albo Apparat. I chociaż siermiężne techno i ambitną elektronikę
dzielą prawdziwe lata świetlne, to nie ulega wątpliwości, że Niemcy od zarania
były i są kolebką muzyki elektronicznej wszelkiej maści. Stąd też wysyp
didżejów i producentów jest przeogromny. W końcu basowe jeb jeb znaczy tu mniej więcej tyle, co u nas bigos i kiełba z grilla. I tak jak każdy
szanujący się Andrzej ma przykitraną flachę na specjalną okazję, tak każdy
Franz (nie tylko Beckenbauer) kryje w zanadrzu przynajmniej jednego cedeka z
klubowymi sztosami.
W całym tym bogactwie dźwięków ostatnio uwagę
przykuł pochodzący z Frankfurtu Philipp Lauer. Członek kolektywu Tuff City Kids
z równym powodzeniem, co w duecie, radzi sobie w karierze solowej. Wydany w
maju tego roku longplay Borndom to materiał, do którego warto wrócić
zwłaszcza w październiku, bo mroźne jesienne wieczory oznaczają zazwyczaj
powrót do klubów, a Lauer zdecydowanie lepiej chwyta w zamkniętych
przestrzeniach niż podczas letnich plenerów. Drugi solowy album Lauera, choć artysta najczęściej łączony jest ze
sceną deep house, przynosi kilka niespodzianek. Poza „Hump Acid” oraz „Mausback”, które uderzają w ton, jaki dobrze znamy z poprzedniego
albumu niemieckiego producenta, dużo miejsca znajdują tu taneczne, wręcz
popowo-dance'owe kawałki. Wśród nich na szczególną uwagę zasługuje nagrane
wspólnie z Elą Weller „Telefon” i „Alright” z
wysamplowanymi wokalami, delikatnie przenikającymi się z synthpopową otoczką.
Skoro jesteśmy przy współpracach, to całkiem nieźle wypadła też kolaboracja z
Christianem Jasnau, którego monumentalny głos sprawia, że na rękach słuchacza
pojawia się gęsia skórka. Głównym punktem imprezy, co w sumie nie dziwi, jest
tytułowe „Borndom”, szalenie proste w swej strukturze, w którym tempo
zdecydowanie zwalnia, by wybrzmieć z całą stanowczością mogły kraftwerkowe
synthy. Chwilę później wszystko wraca do normy, chociaż trzeba przyznać, że do
bólu monotonnej normy. Stąd też Borndom to na pewno nie album do
schrupania na jeden strzał przy rodzinnym obiedzie. Mama mogłaby z
niezadowoleniem pokręcić nosem i dostać zgagi. Nie ma więc co ryzykować.
Zostawmy Lauera tam, gdzie jego miejsce, czyli w zadymionych piwnicach. Tam czuje
się najlepiej.
Dla fanów klubowej elektroniki drugi longplay
Philippa Lauera to może nie spełnienie marzeń, ale na pewno solidna pozycja, do
której z chęcią wrócą. Dla przeciętnego słuchacza, niezaangażowanego aż tak w
niuanse technicznych brzmień może wydać się natomiast aż nadto nużąca. Słuchane
na wyrywki Borndom smakuje zdecydowanie najlepiej. Właśnie umiar jest tu
chyba kluczem – nie przesadzajmy więc i weźmy Lauera na spokojnie, bez ciśnień.
***
6.5
Miłosz Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.