WYTWÓRNIA: Planet Whatever Records
WYDANE: 21 sierpnia 2015
Raz na jakiś czas ukazują nam się takie muzyczne petardki, które w Polsce albo nie są odkrywane i doceniane, albo mówi się o nich, gdy w sumie wstydem jest, że to tak późno. Potty Mouth nowicjuszkami w żaden sposób nie są, Potty Mouth to nie jest ich debiut, bo dziewczyny pierwszą płytę wydawały w 2013 roku, a do teraz ich albumowy i minialbumowy dorobek zdążył się powiększyć. Ale lepiej późno niż wcale i fajnie, że Michał Wieczorek na swoim blogu Na obrzeżach wrzucił krótką notkę o Amerykankach. A że (uwaga, słodzę... sobie) poznał je dzięki mnie i mu się spodobało, tym fajniej, że Potty Mouth mają już więcej fanów niż ja i legenda FYH!, nieodżałowany i niezastąpiony Wojciech Irzyk, który zespół poznał jeszcze wcześniej i gdyby nie porzucił redakcyjnego ciepła na rzecz polskiego uchodźstwa w Australii, by potem przemienić je na australijską imigrację do Polski, pewnie pisałby o nich w najlepsze.
Potty Mouth EP liczy ledwie szesnaście minut, to tylko pięć utworów, ale takiej dawki energicznego post-punku w żeńskiej wersji dawno nie słyszałem. Zaczyna się od prawdziwej perły, bo inaczej „Cherry Picking” nazwać się chyba nie da. Chwytliwy refren, zadziorne riffy, najtisowy wydźwięk i odwołania do wszystkich świętych post-punkowej amerykańskiej sceny tamtych czasów. Słyszymy tu - i w kawałku otwierającym minialbum, i w ogóle na epce - wpływy Hole, Sleater-Kinney, Juliana Hatfield i jej nagrań z Lemonheads czy przede wszystkim solowych dokonań, znajdą się też porównania do - momentami - Bikini Kill. Wokal Abby Weems jest tym, co napędza całe wydawnictwo. Z jednej strony mocny i pewny siebie, z drugiej słodki i melodyjny, czyli taki, jaki powinien być w noise-popowych zespołach. Tych utworów słucha się z takim samym zadowoleniem, jak chociażby Colleen Green, niektórych piosenek Wolf Alice, Speedy Ortiz czy Ex Hex.
A to za sprawą przesterów, a to za sprawą chwytliwego basu czy dynamicznej, wpadającej w ucho perkusji. Kluczem jest tu jednak postać Weems. Jej głos w „Creeper Weed” lub „Long Haul” (refren jest tak wyświechtanym motywem, że na twarzy pojawia się tylko ironiczny uśmiech, sugerujący: a ileż można tak samo? Ale to wcale nie przeszkadza, bo Potty Mouth EP naprawdę dobry album, oczywiście mieszczący się w tym samym przedziale muzycznym, co wspomniane wcześniej zespoły i ich wydawnictwa, ale czy to źle, że post-punk i też punk w wersji popowej jest ostatnio tak odkurzany? Jeśli coś brzmi dobrze, należy to powtarzać, a Potty Mouth, choć z kwartetu przeszły od wydania debiutanckiego długograja w trio, nic nie straciły. A że dziewczyny wspomagał przy produkcji John Goodmanson, czyli jeden z ważniejszych producentów spod znaku noise'owego grania w latach dziewięćdziesiątych? Tym lepiej dla nich i słuchaczy, bo, śmiem twierdzić, staromodne gitary i typowe pop-punkowe brzmienie w „Truman Show”oraz balladowe, lekko wycofane, ale jednocześnie z brudnymi ścianami dźwięku „The Bomb” nie miałyby aż takiej mocy, jak w obecnej formie.
I tylko trzymać kciuki, by o dziewczynach było głośniej, bo są tego warte, a chyba jeszcze świat się o tym za bardzo nie dowiedział.
8
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.