środa, 2 września 2015

LAURKA: Wudec

Wudec, fot. Kinga Lewandowicz/mat. prasowe
Niedawno wydał swój nowy album zatytułowany Open Doors. Wcześniej Wudeca można było usłyszeć na †?‡?† i Sleepwalker. Wydaje się samodzielnie, wcześniej współpracował z Cowshed Records. A że mało osób w muzycznym świecie kojarzy jeszcze dokonania Łukasza Poleszaka, warto wystawić mu Laurkę.

Mieszka w Tychach i w Tychach też od lat próbuje organizować imprezy elektroniczne. Tam też produkuje. Właśnie - w maju - ukazał się nowy album Łukasza Poleszaka, który swoją muzykę nagrywa pod pseudonimem Wudec. I choć nie jest debiutantem, to sporo osób obracających się w niezalowym środowisku nadal nie wie, o kogo chodzi. A to błąd.

Wudec, fot. Kuba Kozakiewicz/mat. prasowe
Na koncie ma trzy albumy: Sleepwalker, †?‡?† oraz Open Doors, a w drodze ponoć znajduje się już Path, o którym przeczytać można w krótkiej rozmowie z Wudecem (poniżej). Nagrywa w Tychach, gdzie organizuje także koncerty. Z lepszym lub mniejszym skutkiem stara się promować elektronikę w mieście, w którym jest zapotrzebowanie, ale z warunkami gorzej. Dzięki niemu mieszkańcy województwa śląskiego mogli bawić się podczas gigów w ramach Kush In The Air, festiwalu Obudzić Sypialnię czy cyklu Less Drama More Techno. Bardziej uważa siebie za producenta.

I wychodzi mu to bardzo dobrze. Chociaż nie przepada za †?‡?†, płyta zebrała dobre oceny. Open Doors raczej przeskoczy poprzednika, zresztą i opinie na jej temat są pozytywne. Wudecowi udało się przygotować album ciężki, brudny i momentami agresywny. I taneczny. Jakie będzie Path? Pozostaje czekać, choć i nad zbiorem nagrań, które powstawały na przestrzeni 2013 i 2015 roku warto dłużej skupić uwagę.



Tylko te Tychy wydają się być minusem, patrząc przez pryzmat odbiorców. Do centrum kraju daleko, do innych rejonów też, a przecież nie na Śląsku toczy się prawdziwe życie muzyki elektronicznej. Może Łukasz Poleszak tę sytuację kiedyś zmieni - trzeba trzymać kciuki. A póki co - słuchać Open Doors. Bo to dobra płyta. Bez dwóch zdań


PYTANIE I ODPOWIEDŹ:


Wudec - producent muzyki elektronicznej czy promotor? W której roli czujesz się lepiej?

Zdecydowanie jako producent. Kocham spokój wokół siebie, kocham samotność, kocham ciszę. Kiedy pracuję nad nowymi utworami, w każdej chwili mogę wstać, iść do lasu, otworzyć książkę i czytać lub po prostu posiedzieć i pomyśleć, pomedytować. Uwielbiam swoją wyobraźnię i świat kreowany w mojej głowie, lubię w nim spędzać dużo czasu. Poprzez swoją muzykę mogę o nim trochę opowiedzieć ludziom na zewnątrz. Jako promotor i organizator niestety jestem dużo bardziej zestresowany. Zorganizowanie jednej imprezy często wyładowuje mnie na kilka tygodni. Zresztą, ogólnie przebywanie na zbyt dużej ilości imprez sprawia, że czuję się źle, przestałem chodzić „na melanże”. Najbardziej cenię sobie mikroskopijną garstkę moich znajomych, dziewczynę i muzykę, którą tworzę. Żyję w innej rzeczywistości, a organizacja imprez wymaga ode mnie zbyt dużej obecności w świecie materialnym.

Na swoim koncie masz wydany w ubiegłym roku album †?‡?†, wcześniej ukazało się Sleepwalker, teraz przygotowałeś Open Doors. Obie ostatnie płyty różnią się od siebie stylistycznie, głównie przez większą agresję i rave'owy wydźwięk. Skąd ta zmiana?

„Te pięć dziwnych znaczków” to mój drugi album, który wydałem jako Wudec, jest jeszcze Sleepwalker wydany nakładem Cowshed Records w jeszcze innym klimacie. Cóż. Nie stoję w miejscu, dużo podróżuję. Trochę autostopem, trochę po Polsce, trochę po Europie, ale najwięcej podróżuję w świecie, który tworzę w swojej wyobraźni. Te podróże odkrywają przede mną mnóstwo ciekawych rzeczy, o których chcę opowiedzieć poprzez swoją muzykę. Nie opowiadam nigdy o tym samym, więc i muzyka się zmienia. Nawet jak codziennie oczami oglądam tylko tę samą ścieżkę w lesie, to wewnątrz jestem na drugim końcu galaktyki. I nigdy nie mam schematu, według którego tworzę utwór – taki schemat tworzy się spontanicznie podczas produkcji, nigdy nie mam pojęcia, w jakim gatunku czy stylu będzie mój kolejny kawałek. Swoją drogą nie wiem, jak dotarłeś do „tych pięciu dziwnych znaczków”. Jest to coś, co miało nigdy nie wyjść. Album nagrałem w przerwie pomiędzy innymi projektami dla zabawy, wrzucając byle co i miksując to w BARDZO niekonwencjonalny sposób. Do pokazania tego ludziom namówił mnie mój przyjaciel Mateusz Schuler, potem ukazała się recenzja na Nowamuzyka.pl i dziwnym sposobem sporo ludzi to polubiło. Ja jakoś nie przepadam za tym albumem. Open Doors to zbiór najważniejszych etapów mojego życia na przestrzeni lat 2013-2015, długo powstawał, bo bałem się go wydać. Aha, i poczekaj sobie na Path, który nagrałem niedawno. Dostałem olśnienia i powstał w 17 dni. Przez cały czas widziałem tylko ekran komputera i sufit, kiedy szedłem spać i wstawałem. Tak na zmianę. To już zupełnie inna rzeczywistość w porównaniu do poprzednich produkcji.

Poza nagrywaniem albumów organizowałeś festiwal Obudzić Sypialnię, Less Drama More Techno czy Kush In The Air.

Od Kush in The Air zaczęła się cała moja przygoda ze sceną. Kiedyś wpadłem na pomysł zorganizowania czegoś w Tychach, bo to miasto, gdzie nic się nie działo. To była bardzo spontaniczna decyzja i kiedy o tym zacząłem opowiadać ludziom, wszyscy mówili, że to kiepski pomysł i miejsce. Nie było NIKOGO, kto by nie miał jakiegoś „ale” w stylu „w Tychach się nie da”. Każdy sprowadzał mnie na ziemię. To mnie tak wkurzyło, że postanowiłem mieć te wszystkie opinie, za przeproszeniem, głęboko w dupie. Jedyną osobą, która wspierała mój pomysł, była moja była dziewczyna, za co jej ogromnie dziękuje, to mi pozwoliło wystartować. Wymyśliłem sobie kolektyw, do którego wciągnąłem też Miłosza Lutnika – od niego też miałem wsparcie, choć i obaw z jego strony nie zabrakło. Załatwiłem miejsce, termin, DJ-ów, VJ-a, ochronę, Miłosz ogarnął sprzęt. Zacząłem spamować w mediach społecznościowych, coraz więcej ludzi zaczęło się tym interesować i kilku znajomych też postanowiło w końcu pomóc, nawet tych, którzy wcześniej wątpili. Przez lokal, w którym podobno 250 osób to już za dużo, przewinęło się jakoś z 450 osób, miejscówka była zapchana do granic. Mieliśmy chaos na bramce, bo sam kasowałem wejście, później zaczęli mi pomagać dziewczyna i kilku znajomych, nie byliśmy w stanie tego ogarnąć, bo nie byliśmy przygotowani na coś takiego. Ludzie, którzy nie dostali się do klubu, urządzili sobie festyn wokół klubu i na pobliskim osiedlu, zaczęła jeździć policja i spisywać tych, co pili poza terenem lokalu, później za zakłócanie ciszy nocnej i takie tam. Mieliśmy problemy ze sprzętem, jakiś wariat wywołał armagedon przy barze, bo postawił wszystkim kolejkę (rzucił sporą kwotę i barmanki tylko nalewały piwa i stawiały je na ladę). Ani my, ani klub, ani ludzie nie przewidzieli tego, że to „tak siądzie”. Mimo że za DJ-ką grali w większości moi znajomi, którzy grali pierwszy raz, albo jeden z pierwszych, mimo tej słabej organizacji, nieprzygotowania zrobiliśmy „hajp” na Kush In The Air w naszym mieście. Przez kilka edycji przychodziło po kilkaset osób, zacząłem ściągać ludzi z całego kraju i tak robiłem sobie kontakty. Zrobiłem serię tandetnych wlepek „Kush In The Air” i rozlepialiśmy to gówno wszędzie. „Hajp” narastał, ale jednocześnie moja satysfakcja malała. Zobaczyłem, że przyciągamy na te imprezy całe miasto i to co miesiąc. Jednak chciałem pokazać tym ludziom coś ambitniejszego, chciałem w tym więcej duszy, lepszej muzyki, jakiejś ideologii. Chciałem wykreować wartościowy cykl, a nie tylko cykl melanży. Tak narodził się pomysł na Obudzić Sypialnię. Chciałem, aby moja działalność nie niosła tylko przyjemności, ale manifestowała wartości. „Manifest promujący niezależność, oryginalność, świadomość, szacunek i otwartość wobec innych, akceptację oraz uniwersalną miłość. Manifest nawołujący do rozwoju swojego wnętrza oraz łączenia się w sieć, tworzenia mikrospołeczności będącej kontrastem dla obecnej kultury masowej”. Akurat otworzono nowy klub – Młotkownię – w opuszczonym budynku na terenie Browaru Obywatelskiego i stwierdziłem, że to idealne miejsce. Mimo że na imprezy przychodziło tam po 10-20 osób, ja znowu olałem wszelkie uwagi i opinie, że się nie uda. Udało mi się wykreować coś, co współtworzy mnóstwo ludzi, każdą edycję wspierają inne osoby. Do nieobecnych na elektronicznej mapie Polski Tychów zaczęli przyjeżdżać ludzie z Gdańska, Warszawy, Krakowa i innych miast. Obudzić Sypialnię rosło, więc podjąłem decyzję o ruszeniu czegoś też w innych miastach, zwłaszcza że Młotkownię w pewnym momencie zamknięto, a Skup Kultury był dla nas za mały, choć jedną edycję tam zorganizowaliśmy. Wszystkie te imprezy kończyły się najwcześniej o 10-11 nad ranem, a najdłużej trwała przez dwa dni. Każda edycja to coraz więcej ludzi, idea się rozrasta.
Less Drama More Techno to zabawna impreza. Kilkukrotnie kontaktowałem się w sprawie organizacji swoich imprez w nowym klubie w Tychach - Bez Pytań, który już swoją drogą zamknięto. Obiecywano mi tylko, „że się ze mną skontaktują”. W pewnym momencie odezwał się do mnie manager, że jakiś gość odwołał przyjazd w sobotę i go nie będzie, że „jeśli chcę, to mogę zagrać”. W pierwszej chwili chciałem się wypiąć, bo trochę mnie zabolało takie traktowanie, zwłaszcza że sporo robiliśmy w tamtym czasie z moimi ludźmi w mieście. Jednak zdecydowałem się powstrzymać swoją dumę i wziąłem to. Była chyba środa, a impreza miała się odbyć w sobotę. Ściągnąłem kilku znajomych, którzy zgodzili się pograć imprezę ze mną i zrobiliśmy wszyscy wspólnie trochę hałasu. Przyszło naprawdę mnóstwo ludzi, jak na tamten klub. Właściciele twierdzili, że są pod wrażeniem, że nawet na otwarciu, na którym grał Jacek Sienkiewicz, nie było tylu osób. Myślę, że to pokazuje, jak ważną rzeczą są przyjaciele i ludzie, z którymi tworzysz scenę lokalną. To pokazuje, jak ważną rzeczą jest kultura i społeczność, a nie tylko nazwisko. Coś, o co często promotorzy nie dbają w naszym kraju, stawiając tylko na zagraniczne bookingi. Ale tak już chyba w Polsce mamy, że wszystko, co jest nasze, chcemy sprzedać. Media, lasy, rolnictwo. Wszystko jest oddawane w ręce Zachodu. Naszych producentów i DJ-ów też się nie docenia, tak jak naszych drobnych wytwórców czegokolwiek. A przecież to nasz cholerny teren i nasza kultura, nasi ludzie, nasi bracia i siostry, nasza społeczność.

Tychy - miasto, w którym żyjesz i produkujesz - niekoniecznie kojarzy się z rozwiniętą sceną muzyczną. Jak się mieszka w Tychach, tworzy i kogo polecisz ze swojego miasta?

Wspaniale. Wspaniale się tu tworzy, wspaniale się tu mieszka. Są tutaj wspaniali ludzie i nie zamieniłbym nikogo z nich na żadną Warszawę, Kraków, Berlin czy Nowy Jork. Nawet jeśli kiedyś będę musiał stąd wyjechać, to będę miał wszystko to w sercu. Zawsze będę tyszaninem. W naszych ludziach jest ogrom pasji i zajawki. Są tony pozytywnej i twórczej energii, uśmiechu. Od tych ludzi miałem zawsze tyle wsparcia, ile potrzebowałem, kocham ich. Owszem, nie mamy warunków, żeby się rozwijać ze strony „miasta”, nigdy nie dostałem nawet odpowiedzi na e-maile, kiedy prosiłem „miasto” o wsparcie, najlepsze kluby upadały i upadają, co jakiś czas coś nowego się otworzy i znowu upadnie. Ale prawdziwa dusza jest w naszych ludziach. Naprawdę możesz na nich liczyć, a co najważniejsze, są najbardziej inspirującymi osobami, jakie spotkałem. Mam tu przyjaciół, którzy bez pieniędzy jeżdżą po świecie, zwiedzają Afrykę, wsiadają na rower, żeby przejechać dookoła Polskę i trafić na Woodstock, zaliczają autostopem Indie, Irak, Iran i całą Azję. Są tutaj ludzie, którzy nie wymagają, ale dają. Mimo że jestem jedną z najbardziej wyalienowanych osób, to czuję się tutaj jak w rodzinie. Kogo polecę? Z producentów muzycznych mogę polecić przede wszystkim Kubę Sojkę. Tak to nie mam raczej kontaktu z innymi twórcami elektroniki stąd i szczerze nie wiem, co się tu dzieje. Ale polecę Ci historie takich ludzi jak Zdzich Rabenda (Takie Tam z Tripa), Maciek Lutnik (Makatramp), Marysia Wąsik (Komiks z podróży), imprezy organizowane przez Miłosza Lutnika oraz cudowny i rodzinny klimat, jaki wytwarza ekipa T3M4T. To wszystko jest cholernie inspirujące. Myślę, że to właśnie powinien odnaleźć każdy w swoim mieście, takich ludzi i więzi między nimi. Oprócz tego mam blisko ogromny las, w którym odnajduję kontakt z przyrodą, a bez tego miałbym spore problemy z tworzeniem. Potrzebuję go. Tychy to najpiękniejsze miasto w tym kraju, haha.

Gdzie będzie można usłyszeć i zobaczyć Cię na żywo w najbliższym czasie?

Niestety odwołałem wszystkie swoje koncerty od 1 sierpnia do co najmniej października, ponieważ zamknąłem się w pokoju, wyłączyłem telefon i pracowałem nad albumem Path. Jedynie wystąpię 19 września w Bielsku, ale nie pamiętam, gdzie dokładnie. Info pojawi się w sieci myślę na dniach, wtedy też sam się dowiem, co to za miejscówka.

A gdzie można kupić Twoje płyty?

Płyty można kupić u mnie, wystarczy do mnie napisać na adres mejlowy. No i oczywiście wersja cyfrowa dostępna na moim bandcampie: wudec.bandcamp.com.

*** 

Piotr Strzemieczny

POLECAMY LEKTURĘ:
CZYNNIKI PIERWSZE: Wudec - Open Doors

2 komentarze:

  1. Strasznie ciekawie Wudec opowiada w wywiadzie. Aż chce się jechać do Tychów i wziąć udział w imprezie. Nie słuchałam jeszcze żadnej z jego płyt, ale po tym tekście muszę to zrobić!
    Beata

    OdpowiedzUsuń
  2. "Ludzie, którzy nie dostali się do klubu, urządzili sobie festyn wokół klubu i na pobliskim osiedlu, zaczęła jeździć policja i spisywać tych, co pili poza terenem lokalu, później za zakłócanie ciszy nocnej i takie tam."

    PAMIĘTAM TO!!!!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.