poniedziałek, 13 kwietnia 2015

RECENZJA: Fort Romeau - Insides


WYTWÓRNIA: Ghostly International
WYDANE: 31 marca 2015

Kiedy w 2012 roku Fort Romeau debiutował swoim Kingdoms, mało kto, poza fanami przeszukiwania internetu w nadziei na znalezienie perełek, go kojarzył. Debiutancki album Anglika (tytuł już z miejsca sugeruje) oscylował wokół tech-house'u i disco, zgrabnie łącząc oba gatunki i dorzucając jeszcze trochę house'u z przedrostkiem deep. Przez ten czas londyńczyk nie próżnował, stale urozmaicając swoje brzmienie. Oczywiście, wszystkie miniwydawnictwa miały tę samą bazę, przez co progres nie rzucał się aż tak bardzo na pierwszy plan, jednak o stagnacji nie mogło być mowy. Dlatego z każdą kolejną epką Anglik rozwijał zapoczątkowane trzy lata temu wątki. Tym sposobem Stay / True, Jetée / Desire SW9 leżały bardzo blisko siebie, choć zmiany można było spokojnie zauważyć.

Rozwijał te wątki, które, patrząc z perspektywy czasu, wykrystalizowały obecne brzmienie. Z każdą kolejną płytą Fort Romeau stawiał małe kroczki do przodu, a największym efektem jest odejście od tego, co charakteryzowało Kingdoms - radosnych i kolorowych ulepszaczy, szybszego tempa i mocno klubowego groove'u. Insides jest inne, już zresztą chyba sam tytuł wydawnictwa mówi, że będziemy obcować z muzyką wewnętrzną. Z jednej strony wycofaną, skupioną na spokojniejsze rejony house'u, z drugiej jednak taneczną. Najlepsza płyta Brytyjczyka? Bez wątpienia.

Najważniejszym czynnikiem scalającym Insides jest wyważenie. Fort Romeau nie szaleje, nie zanurza się w palecie nie wiadomo jak kolorowych barw, nie kumuluje różności na raz. Spokojnie dzieli płytę na żywsze i bardziej energiczne kawałki oraz na spokojne, wytłumione pościelówki. Najlepszym przykładem pierwszej grupy jest kraftwerkowe „Not a Word” z chwytliwymi syntezatorami, przesterem na wokalu i perkusją momentami zbliżającą się do New Order? To jeden z lepszych utworów płyty, choć ta ma w sobie całą masę highlightów. Otwierający album „New Wave” wita słuchaczy eightiesowymi klawiszami i melodiami, które towarzyszyć będą przez całą płytę. Niektóre kawałki rozgrzewają się bardzo długo (chociażby ten i „Cloche”), inne z miejsca atakują żywszym tempem i parkietowym klimatem („All I Want”, które spokojnie mógłby nagrać Dan Snaith za starych dobrych czasów; „Folle” w rytmie IDM/midi i nostalgią charakterystyczną dla Channel Pressure), jeszcze inne pełnią rolę krótkich przerywników, raczej płynących na fali lekkich klawiszowych zabaw („IKB”). Co warto zauważyć, to nie są miejscowe petardy, tylko utwory rozwijające przeróżne muzyczne wątki, nakładające się na siebie, pojawiające się stopniowo, w których nic nie wybrzmiewa bez swojej konkretnej przyczyny, nawet najbardziej chaotyczny, najbardziej zbliżony do starszej odsłony Fort Romeau „Insides”, którym Anglik odcina przeszłość od teraźniejszości. Przynajmniej tej najbliższej. 

Greene przygotował materiał niezmiernie równy i mocny. Słabszych punktów raczej przy Insides nie doświadczymy. Bo choć początkowo może irytować długość trwania „Lately” i „Cloche”, to po wsłuchaniu się w te dwa zamykające płytę nagrania, ich obraz totalnie się zmienia. Pewnie, „Cloche” to niejako hidden track, bo przerwa bijąca ciszą w uszy w pewnym momencie drażni, ale Fort Romeau rekompensuje czekanie tymi kilkoma sekundami kosmicznych syntezatorów na do widzenia. Godne pożegnanie dobrej płyty. A może to wcale nie jest pożegnanie, tylko zachęcenie, tak jak to lubi Greene, do powolnego słuchania płyt? W skupieniu i w odpowiedniej atmosferze?

7

Bartosz Lachowicz

POLECAMY LEKTURĘ:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.