WYTWÓRNIA: Mom+Pop / Mystic
WYDANE: 23 marca 2015
Zapomnieliście
do czego służy opcja repeat w muzycznych odtwarzaczach? Nie szkodzi – przypomni
Wam o tym Courtney Barnett.
Jako
słuchacz muzyki przechodziłem już przez różne etapy. Z reguły sprowadzało się
to do kluczowego pytania – co jest ważniejsze: muzyka czy teksty. Z żalem muszę
wyznać, że absolutnie nigdy nie śliniłem się na wieść o nowym wydawnictwie
żadnego z polskich królów blokowisk. W sumie nie wiem dlaczego, ale na teksty,
czy to po polsku, czy angielsku, czy w jakimkolwiek innym języku, nigdy nie
zwracałem zbyt dużej uwagi.
Aż
tu nagle, nie wiadomo skąd (powiecie, że z Australii przecież!) wyskoczyła
Courtney Barnett.
Albumu
Sometimes I Sit And Think, and Sometimes I Just Sit nie sposób nie polubić.
Już sam tytuł chyba dość wyraźnie daje nam sygnał, że panna Barnett ma
zdecydowanie więcej poczucia humoru niż pan Ziółkowski (#jesuisscumbag). W
kawałkach Australijki nie ma zbyt dużej filozofii – to piosenki w dość klasycznym
zestawie: dziewczęcy wokal plus perkusja i gitara. Na pierwszy rzut oka
projekt, jakich wiele. Ale TAKICH TEKSTÓW, jak Courtney, to nawet Jacek Cygan
nie wysmaruje.
Na
Sometimes I Sit słyszymy więc o ogórkach i urokach ekodiety. Poza
stricte gastronomicznymi wyznaniami są też błyskotliwe historie – ale raczej
takie zwykłe, codzienne. Kochane, prawda? Też jestem pod wrażeniem. I ten
zupełny luz, zero spiny – WOW! Courtney zdecydowanie przywróciła moją wiarę w
słowa, jako integralną część utworów muzycznych.
A
to nie wszystko!
Mamy
tu też niezłe, czasem mocno nojzowe gitarowe wygrzewy (przy „Kim's Caravan” od
jakiegoś czasu zasypiam, jem, podlewam kwiatki, gram w grę i sprzątam). A
czasem (jak w „Boxing Day Blues”) zupełnie wystarczająca jest plumkająca
leniwie w tle gitara. Typowo piosenkowy charakter płyty pozwala znacznie
zróżnicować materiał – znalazło się więc miejsce dla ballad idealnych na
skacowane sobotnie poranki, które idealnie współbrzmią z pojawiającymi się
chwilę później kawałkami pełnymi rokendrolowego zacięcia. Są też pełne
optymizmu, wesołe kompozycje, przy których uśmiechną się nawet Michael Gira i
Janne Ahonen („Dead Fox” - spróbujcie sami!).
I
tyle! Proste, prawda? A chwyta sto razy bardziej, niż wymuskane i rozkminione
na dziesięć tysięcy sposobów, a potem męczone pół roku na masterach kawałki
połowy muzycznej „elity”. Po Jagwar Ma, Courtney Barnett to mój kolejny faworyt
z Antypodów w kategorii „chill the fuck out”. A krzesełko z dywanikiem, które
widzimy na okładce płyty, niczym to w gabinecie psychologa, pozwala totalnie
otworzyć się na nowe pomysły. I rozpłynąć, odpłynąć, wyleczyć z kompleksów,
zaśmiać ironicznie z życia i zapomnieć o problemach. Dzięki, Court!
9
Miłosz Karbowski
POLECAMY LEKTURĘ:
CZYNNIKI PIERWSZE: Courtney Barnett - Sometimes I Sit and Think, and Sometimes I Just Sit
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.