WYTWÓRNIA: Please Feed My Records
WYDANE: 1 lutego 2015
Discogs mówi: Hats in Bed to pierwsza płyta Jester Frost. Jeśli to faktycznie debiutancki album, a nie wiem, dlaczego internety miałyby kłamać (bo przecież tego nie robią, prawda?), to całkiem udany materiał udało im się ogarnąć jak na debiutanckie wydawnictwo. Niewiele wiadomo na temat tego producentów, a to, co jest dostępne, w sumie nic nie mówi.
Ponoć liczy się muzyka i jest to prawda. W przypadku Jester Frost jest to dość zróżnicowana muzyka, oscylująca oczywiście, jak to w przypadku Please Feed My Records, elektroniki, jednak w szerokim jej rozumieniu. Bo z jednej strony otrzymujemy niezły chilwave, którego, w swoim czasie, nie powstydziliby się tacy Neon Indian czy Small Black, z drugiej, Jester wędrują w rejony eightiesowego electropopu, by sprezentować słuchaczom także ambientowe numery. W skrócie, pochodzący z dwóch różnych zakątków Europy duet [połowa ze Świebodzina (znów ten Świebodzin!), a obecnie zamieszkująca okolice Zielonej Góry, druga połowa z Irlandii) przygotował naprawdę różnorodny album, który można chyba opisać najprościej wyświechtaną maksymą: „dla każdego coś miłego”.
Z tym „dla każdego” to może przesadziłem, bo Hats in Bed, chociaż raczej oscyluje wokół subtelniejszej odsłony elektroniki, to daleko tej płycie do tych modnych skandynawskich rejonów, kojarzonych chociażby z Baaschem czy Kari, lub też indie-popo-dzieciakowymi synthbazgrołami pod postacią Oxford Drama lub Dumplings. A że takie rejony cieszą się u nas popularnością, to już ocenę można pozostawić sumieniom słuchaczy. Jester Frost dobrze odrobili jednak lekcję z komponowania uroczych melodii, toteż ich debiutancki album naprawdę nieźle się prezentuje na tle wydanej w ostatnim czasie elektroniki.
„Sync” z iście filmową charakterystyką powinno brylować w różnych listach przebojów, a ten szybki bit, rozmarzony wokal i pomysłowa aranżacja mogą się podobać, mogą wpaść w ucho. Utwór tytułowy to chillwave pełną gębą. Reminiscencje za latami osiemdziesiątymi, znowu bardzo rozległe wokalizy i urocze klawisze, które pobłyskują tym swoim bladym światłem nad nagraniem. Chwilę wycofania i zwrot w stronę bardziej melancholijnych i stonowanych brzmień gwarantuje „Healing Pill”. „Kicking At The Kings” oscyluje momentami wokół stylistyki Forda i Lopatina, a momentami, przez swoją taneczną rytmikę, zbliża się w stronę dobrego house'u (warte odnotowania są te kiczowato brzmiące klawisze, od których na twarzy pojawia się uśmiech). Fajnie prezentują się też, znowu, chwillwave'owy „After The Winter”, noise'owo-triphopowy „Going Wide” (automat perkusyjny pierwsza klasa) czy ambientowa ballada, w sam raz na zamknięcie Hats in Bed, „Stars”.
Spójrzmy jednak prawdzie w oczy - te kawałki nie przysporzą im popularności, a ich obecność w audycji Muzyka nie-potrzebna (prowadzi ją wujek Gusstaff, naprawdę polecamy) nie sprawi, że Jester Frost, czy też artyści z katalogu Please Feed My Music Records, zaczną być w jakikolwiek sposób rozchwytywani. Na takie czasy, o ile kiedykolwiek przyjdą, trzeba będzie jeszcze sporo poczekać. Słuchając Hats in Bed, chyba można to jakoś znieść.
7
Bartosz Lachowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.