poniedziałek, 16 lutego 2015

RECENZJA: Jessica Pratt - On Your Own Love Again



WYTWÓRNIA: Drag City
WYDANE: 27 stycznia 2015

Kiedy Jessica Pratt debiutowała blisko trzy lata temu, mało kto o niej wtedy słyszał, no, może poza tymi zapaleńcami, którzy uwielbiają wypatrywać na YouTube i innych soundcloudach nowych muzycznych perełek. Zaufał jej White Fence, który zdecydował się wydać wtedy nikomu nieznaną młodą dziewczynę wynajmującą pokój w San Francisco. Jej pierwszy solowy album z miejsca zdobył serca krytyków, a fani na raz-dwa wykupili cały nakład (500 kopi). Trzy lata później Pratt startowała z niezłą kartą przetargową - debiut zaszedł daleko, a sama artystka podpisała kontrakt z Drag City. Duże rzeczy? I to bardzo, dlatego jej On Your Own Love Again nie mogło zawieść. Nie zawiodło.

Lista osób, do których Jessica Pratt jest porównywana, mogłaby zająć kilka ładnych stron w notatniku. Dziecięcy i słodki głos kojarzy się z Joanną Newsom, jednak gdy Pratt zmienia sposób śpiewania, barwa - mocna, pewna siebie i głęboko niska - przenosi pamięć w stronę Karen Dalton i Bessie Smith. Dalton na liście zostałaby dwukrotnie podkreślona, bo jej wpływy da się wyłapać w muzyce Jessiki. To właśnie zamiłowanie do staromodnych utworów stanowi podłoże twórczości Pratt. W jej piosenkach słychać retropopowe ballady z lat siedemdziesiątych, amerykański folk, czasem też soulowe zapędy w kierunku Minnie Riperton. Do jej nieśmiertelnego hitu „Loving You” amerykańska singer-songwriterka zbliża się szczególnie w otwierającym album „Wrong Hand”, ale też w każdym „do-do-do-do” i „la-la-la-la”, wyśpiewywanym w innych piosenkach. „Wrong Hand” rozpoczyna tę przyjemną i marzycielską podróż delikatnymi partiami gitary i pobłyskującymi organami w tle. To one nadają kompozycji tego powiewu świeżości, kołysząc się między poszczególnymi dźwiękami strun. Również wokal Pratt, tak bardzo tajemniczy i eteryczny, czasami lekko fałszujący wręcz nie pozostawia słuchacza z obojętnymi odczuciami. Miłe i uwodzicielskie rozpoczęcie On Your Own Love Again sprawia, że tej płyty chce się słuchać w pełnym skupieniu. „Game That I Play” podtrzymuje ten rozleniwiony nastrój, a to za sprawą delikatnie wyśpiewywanego refrenu, a to za sprawą rozstrojonych momentami melodii, które jakby chwilami zawieszały się. „Strange Melody” z kolei faktycznie ma w sobie coś dziwnego. Przede wszystkim chyba chodzi o te spowolnione, ciemniejsze motywy z Duran Duran („Hungry Like the Wolf”) i nie, to nie jest żart. „Greycades” i „Moon Dude” to znów ukłon w stronę Riperton, spokojne i śliczne piosenki z wokalnymi popisami Pratt (nucone „la-la-la-la” brzmi po prostu bajecznie) i równie dobrze brzmiącymi partiami gitary, które roztaczają nad piosenkami aurę błogości. 

Właśnie ta błogość to słowo klucz w przypadku On Your Own Love Again. Drugi studyjny album Jessiki Pratt zadziwia niewiarygodną świeżością, choć przecież jej inspiracje sięgają niemal czterdziestu lat wstecz. Muzyka folkowych i popowych diw nadal jest w jej twórczości aktualna, a piskliwy i słodkawy wokal bliźniaczo przypomina Joannę Newsom z dawnych lat. Piosenki utalentowanej Amerykanki kreują rozmarzoną i baśniową rzeczywistość. Lekko smutną i gorzką, z melancholijnym przekazem ubranym w niekiedy radosne melodie, podkreślane przez charakterystyczną dla Pratt barwę głosu. I nawet jeśli On Your Own Love Again nie prezentuje niczego nowego, nie odkrywa żadnych zaskakujących kart, to brzmi po prostu dobrze. Uwodzicielsko i przyjemnie. A Jessica Pratt wykonała całkiem udany skok do przodu przez te trzy lata.

7

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.