czwartek, 15 stycznia 2015

ZALEGŁOŚCI RECENZENCKIE #14



Zaległości ubiegłoroczne, część czternasta. Albumy Chrisa Weismana, Lyli Foy i J Mascisa Opisuje Piotr Strzemieczny.


Chris Weisman - Monet In The 90's
17 listopada 2014, OSR Tapes


Kaszanka w sreberku dla tego, kto zna Chrisa Weismana. No, nie osobiście, ale muzycznie. Nikt? Nic dziwnego, bo to gość, o którym nie pisało się w internecie, a polskie portale milczały. BŁĄD. Jego Monet In The 90's to kawał dobrego lo-fi. Takiego tylko z gitarą, i takiego też w wersji freak-indie. Uważacie Maca DeMarco za beja? Cóż, Weisman to większy luzak, choć nad tą płytą siedział niemal pięć lat. Perfekcjonista? Ha, prawie że. Kumpel King Tuffa, członek Happy Birthday, w którym grał z Thomasem kilka lat. Ta znajomość nie pozostała obojętna dla Chrisa. Luzacki śpiew, spokojne przygrywanie w większości kawałków, które niemal usypia, by w odpowiednim momencie wrzucić do tracklisty psych-popowe wymiatacze. Monet In The 90's cechuje się ogromną różnorodnością, choć to właśnie lo-fi stanowi tutaj tasiemkę splatającą wszystkie kawałki. Do posłuchania koniecznie utwór tytułowy, rewelacyjne „Working On My Skateboarding”, „Complex Complex” i „Climb On The Grassland”, choć warto sprawdzić cały album.
No, i właśnie, jeszcze warto wspomnieć o LAMC. Jeśli ludzie z LAMC biorą cię do przygotowania splitu w swojej singlowej serii, musisz mieć potencjał. Weisman ma, a Monet In The 90's to udowadnia.[7]

Lyla Foy - Mirrors the Sky
18 marca 2014, Sub Pop
kup w SeeYouSoon.pl (CD / Vinyl)

Na OFF Festivalu było tak słabo, że przypomniałem sobie, dlaczego zwlekałem tyle czasu z tym opisem. Mirrors the Sky, a przede wszystkim Lyla Foy, to kolejna przereklamowana płyta i gwiazdka, która - co smuci - nie wnosi nic ciekawego swoją twórczością. Serio. Na dziesięć utworów, które składają się na tę płytę, nie znajdzie się nic (N-I-C) wartego uwagi. Albo znajdziemy nudną, ni to folkową, ni to popową balladkę, albo Lyla podrzuci słodkiego, oj, jakże mdłego gniota, który z założenia miał prezentować tę alternatywną wersję indie popu, a tak naprawdę brzmi żałośnie niesmacznie. W skrócie: otrzymujemy coś, co spokojnie mogłoby nagrać takie The Corrs, Lana Del Rey, jakaś inna Selena Gomez lub inna gwiazdka z Glee, gdy oczywiście dorośnie. Porównania? Flaki z olejem, coś niemal na modłę ostatniej odsłony Chelsea Wolfe. Minusów jest tak dużo (usypiające melodie, niewymyślne aranże, męczący wokal o strasznie irytującym głosie, a te żywsze nagrania są tak słodkie, że kilo chałwy wydaje się być bardziej przystępne), że nawet nie wiadomo, w co łokcie włożyć.[3]

J Mascis - Tied to a Star
25 sierpnia 2014, Sub Pop
kup w SeeYouSoon.pl (CD)


Powoli, bez pośpiechu, niby na luzaka i z nutką beja, ale jednocześnie z ogromną klasą. J Mascis jak zawsze w formie, jak zwykle z udanym albumem. Tied to a Star to tradycyjny - dla jego solowej działalności - ukłon w stronę delikatnych, folkowych kompozycji. Takich, które pościskają za serca, wzruszą i rozbawią. Rozbawi singlowy „Every Morning”, największy hit Tied to a Star, to pewne. Wzruszy „Wide Awake”, w którym gościnnie udzieliła się Cat Power i był to dobry featuring, bodajże najlepszy występ Chan Marshall od lat. Pocieszenia trzeba będzie szukać też po alt-folkowym „And Then”, pięknej balladzie. Piękno to zresztą znakomite słowo oddające klasę albumu. Można napierdzielać w gitary, bawić się w wieku czterdziestu dziewięciu lat w koledżowy rock lub nawalać w gary w heavy i doom metalowych składach, pewnie. Ale własnie takimi akustycznymi płytami podkreśla się swój kunszt i talent. J Mascis nic udowadniać nie musi, ba, nie powinien. A jednak nadal to robi. Czy w Dinosaur Jr, czy solowo.[8]


Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.