Tytuł wskazuje na to, że w roli głównej wystąpi
drewniana ryba. Może nie do końca tak jest, ponieważ duet
Maćkowiak/Pleszyński prezentują znacznie bardziej rozległe,
dźwiękowe bogactwo. Cały A Sound Of Wooden Fish porównuje
się do znakomitego oraz trudno definiowalnego albumu Azure
Excess, i choć ciężko jednoznacznie przyznać, że taka
paralela jest w stu procentach trafna, to jednak niewątpliwie możemy
dostrzec wspólne elementy w narracji. A jeszcze łatwiej wskazać na
postać Jerzego Mazzolla, która udziela się zarówno na albumie
duetu, jak i na wydanym w latach dziewięćdziesiątych, yassowym
klasyku. Ale wracając do spraw samej muzyki: klimatyczna mgiełka i
niepokojąca aura rzeczywiście łączy oba wydawnictwa. Maćkowiak i
Pleszyński za pomocą stłumionych w czeluściach instrumentów (m.
in. gitara, syntezatora, trąbka no i oczywiście klarnet Mazzola)
budują odrealnione uniwersum improwizowanych dźwięków, którego
elementy, gdy tylko ułoży się je w jedną całość, pochłaniają
umysł. Jednym z najbardziej absorbujących jest otoczony
orientalizującą promenadą, spirytystyczny odcinek w części
drugiej, choć oczywiście cała płyta nadaje się do czynności
kontemplacyjnych, choć jest to kontemplacja z rodzaju tych, które
proponuje chociażby zapomniana i mało znana formacja Shalabi Effect
(szczególnie część trzecia odbija w zwierciadle ambientową
stronę tego znakomitego zespołu). Bez względu jednak na to, czy
Maćkowiak i Pleszyński nagrali soundtrack do medytacyjnych
peregrynacji, warto sięgnąć po ich dźwiękowe wizje.[7]
David Moss & Hannes Strobl — At The Beach: Music
For Voice And Electric Bass
28 kwietnia 2014, Monotype Records
Z cyklu MUZYKA NIE DLA KAŻDEGO, ale w końcu i takie
pozycje warto słuchać i warto o nich opowiadać. Właśnie —
opowiadać — bo duet Moss/Strobl przede wszystkim tworzy dźwiękowe
opowieści za pomocą głosu i gitary basowej. Niby proste
instrumentarium, ale efekty, jakie udaje się osiągnąć są
zdecydowanie warte uwagi. „At The Beach: Music For Voice
And Electric Bass, to pierwsza płyta nagrana przez Davida Mossa
i Hannesa Strobla w duecie, jednocześnie jest to album stanowiący
naturalną kontynuację muzycznego dialogu, jaki obydwaj artyści
prowadzą ze sobą od lat". A miejscem tego dialogu są
elektroakustyczne krajobrazy, wychylające się bardzo często w
stronę skrajnego eksperymentu czy nawet muzyki współczesnej. Przez
to album jest naprawdę eklektyczny, a klimat bardzo zróżnicowany,
bo obok monologu na podskórnie nerwowym tle („Shoebox No 4
Open” i analogicznie „Shoebox No 4 Closed”), mamy
rozdzierające wokalizy skryte w niepokojącej, sonicznej otwartości
(„Placing Reeds”), żeby moment później wkroczyć w świat
zrytmizowanych, mechanicznych zabawek z piekła rodem („Critical
Band”), i następnie zeń wykroczyć („At The Beach”).
Pozostałe indeksy są równie ciekawe — kolejny, tym razem
naznaczony jeszcze większym ładunkiem grozy, monolog w „Just
About To Fall” i wreszcie „Hinterhof”, gdzie
powykręcane gitarowe skrawki ubarwiają kolejną opowieść, kończąc
zarazem cały cykl. Wszystkie te frapujące nagrania składają się
w zwartą historię, choć jest to historia, która nie każdemu
przypadnie do gustu. Ale cóż zrobić, tak już po prostu jest.[7]
W
presskicie czytamy, że duet Jason & Theodor, czyli tak naprawdę
Sonja Deffner i Dorothee Leesing, para się
wieloma gatunkami. Ponoć na myśl przychodzą chillwave,
post-punkowy minimalizm, 90sowe r&b czy IDM. Do końca trudno mi
się z tym zgodzić, jednak jeśli rozumieć to jako pewnego rodzaju
inspiracje, to będzie łatwiej o moją zgodę. Bo ja debiut Life
Under Palmtrees widzę w taki sposób, w jaki przemawia jego
tytuł — mamy tu niezbyt skomplikowane, „miłe
dla ucha”, ciepłe, nagrywane we własnej sypialni piosenki,
korzystające dość często z tricków podpatrzonych na „alternatywnym” czy nawet eksperymentalnym podwórku. Takie
piosenki jak „Esplanades”, tytułowa „Life Under
Palmtrees” czy „Fences”, przypominają mi CocoRosie i
ich pomysł na tworzenie „swojej” muzyki. Choć jednak
Jason & Theodor rozgrywają tu własną partię, łącząc popową
konwencję z eksperymentalnym sznytem chociażby Morr Music (przy
materiale pomagał Tadklimp, więc coś jest na rzeczy), i
skłamałbym, gdybym powiedział, że słabo im wychodzi. Dla
miłośników „ładnych piosenek” pozycja JAK ZNALAZŁ. I
wydaje mi się, że alternatywne pasma radiowej Trójki również
mogłyby to potwierdzić (a może już dawno potwierdziły?).[6.5]
Słowo
daję, gdy wrzuciłem krążek do odtwarzacza, myślałem, że jakimś
cudem załączyłem Echoes Floydów. A zmyliły mnie
oczywiście krótkie sygnały sondy, świetnie rozpoczynające
Weekend
In Paradise.
A dalej? Cóż, nie jest to do końca muzyka, której słucham —
przyznaję się od razu. Inspiracjami dla Das Moon są m.in.
Einstürzende Neubauten, The Prodigy, Laibach, Kraftwerk, Depeche
Mode i Sonic Youth, a więc wykonawcy, których słuchałem
bądź którymi zasłuchiwałem się już w zasadzie wieki temu.
Dodałbym do tego porcję palącego electro-clashu i rozszyfrowanie
Das Moon można poniekąd uznać za skończone. Jednak mimo wszystko
nie męczę się, gdy słucham tego technicznego industrial-electro,
bo nie dość, że całkiem sprawnie to wszystko wykręcone, to
jeszcze da się odnaleźć sporą ilość melodyjności („Junkie” czy „Colours” chociażby). Tak więc fajne, choć trochę
nie pode mnie, więc posłuchajcie sami i nie przywiązujcie uwagi do
moich przemyśleń, bo są mocno SUBIEKTYWNE.[6]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.