poniedziałek, 15 grudnia 2014

RELACJA: SpaceFest!


Tegoroczna edycja SpaceFest! okazała się wielkim sukcesem. Wyprzedane zostały wszystkie bilety, a głosy uczestników jednoznacznie wskazywały, że zabawa była fantastyczna. Trójmiejskie wydarzenie rośnie z roku na rok, co bardzo cieszy, ponieważ ściągani są nietuzinkowi artyści z całego Świata - ci mniej i bardziej oczywiści. Oto, co działo się w tym roku.


Dzień pierwszy

3moonboys
Otworzyli imprezę punktualnie o 19.00. Licznie zebrana publika usłyszała pełne rytmicznej i kosmicznej mocy kompozycje (dwie perkusje skutecznie podbijały groove). Panowie promują obecnie nowy album Na tym zdjęciu wcale nie wyglądasz grubo, dodatkowo cieszy więc spora publiczność, która mogła pobujać się do nowych kompozycji.

2kilos &More + Black Sifichi
Powrócili po 2 latach, oczekiwania były spore, bo poprzedni koncert zrobił furorę. W tym roku nie było inaczej. Niepokojące wizualizacje, wyświetlane na wielkim stelażu okalającym artystów, nerwowa elektronika i seksowne melodie spodobały się wszystkim zgromadzonym w sali. Black Sifichi dodawał klimatu swoimi opowiadaniami, które narzucały nastrój znany trochę z Lyncha, trochę z Finchera. I choć nie każdemu mogły one przypaść do gustu, był to kolejny świetny występ 2kilos &More w Polsce. Chcemy więcej!

The Oscillation
Wystąpili jako trio, ale ich ściana dźwięku ścięła wszystkich obecnych i wprowadziła w trans godny najlepszych psychodelików. Podobała się postawa Anglików, basista z nonszalancją popijał wódkę z gwinta, a wciągające, powtarzające się motywy hipnotyzowały publikę. Solidny koncert, który wprowadził w odpowiedni stan przed następnym występem...

Silver Apples
Niejeden współczesny DJ mógłby dużo nauczyć się od Simeona, który w wieku 76 lat jeździ po świecie i daje tego typu występy. Pełne energii, życia i bijącej od artysty witalności oraz radości tworzenia, obcowania z publicznością. Zostaliśmy uraczeni dyskoteką na dobrym tripie, mocnymi beatami i niespodziewaną tanecznością. Dla wielu był to najlepszy koncert piątku, a nawet całego festiwalu!

Death Hawks
Z różnych powodów zajęło im prawie 24 godziny, aby dostać się do Gdańska. Gigantyczny szacunek należy się Finom za to, że nie dość, że dotarli i wyszli na scenę, to jeszcze dali taki popisowy występ! Wykon naprawdę profesjonalny (ta stylówa na lata siedemdziesiate) i  fenomenalnie luzacki, idealny na zwieńczenie takiego dnia. Bardzo cieszyła frekwencja, ponieważ wypełniona była prawie cała sala. Muzycy prezentowali różne oblicza wkręcającej muzyki, przez bluesa i hard rocka, aż po kosmos-rock i motorykę w duchu Hawkwind.

Dzień drugi

Tales of Murder And Dust
Otwarcie drugiego dnia było spokojne, bardziej oniryczne, a mówiąc po polsku - dobre na kaca. Duńczycy prezentowali bowiem spokojną i mistyczną fazę dźwiękową, która wprowadzała w przyjemny letarg. Może nie była to muzyka zmieniająca życie, ale na pewno rozszerzająca umysł i kojąca zmysły. Dobry i wciągający występ na początek.

The Enters
Pierwszy zespół festiwalu shoegaze'owego, który używał wajhy tremolo! Długo czekałem, aż pojawi się ktoś inspirowany Kevinem Shieldsem i nie zawiodłem się. Polskie trio z Londynu dało nostalgiczny koncert, w tym rozumieniu, że można było przenieść się w czasie do początku lat 90. i koncertów My Bloody Valentine. Fajne, melodyjne, chaotyczne, hałaśliwe - idealne na ten festiwal.

Pure Phase Ensemble & Mark Gardener
Wszyscy czekali na ten występ, co było widać po frekwencji - stawili się chyba wszyscy uczestnicy. Intrygował skład łączący pokolenia, a muzyka tradycyjnie pozostała tajemnicą do ostatniej chwili. Wpływało to na pełną oczekiwania atmosferę i pozytywne napięcie, które rozładowało się pod postacią burzy braw i ogólnego szaleństwa już po pierwszym utworze. Muzyka rozwijała się powoli i dostojnie, aby stopniowo przeradzać się w pędzące, rockowe wymiatacze. Podobała się mnogość emocji i barw towarzyszących kolejnym kompozycjom. Raz z pazurem, raz transowo, niemal balladowo. Świetne było śpiewanie w języku polskim, jak w jednym z utworów śpiewanych przez Karola Schwarza. Tegoroczny występ był diametralnie inny od tego z 2013 r., był mocniejszy, zdecydowanie bardziej gitarowy i równie ciekawy. Czysta faza objęła tłum, który fetował występ ogromnymi brawami. Kolejny udany PPE!

PS. Bardzo chciałbym przy okazji pochwalić ekipę odpowiedzialną za światła, ponieważ odbiór koncertu nie byłby taki sam, gdyby nie fenomenalny light show. Dzięki niemu koncert był przeżyciem totalnym, wpływającym nie tylko na zmysł słuchu, ale i wzroku.

The KVB
Czyli jak minimalnymi środkami osiągnąć maksymalną zabawę. Muzyka duetu zabrzmiała na żywo dziesięć razy mocniej niż na płytach, wprowadzając publiczność w zmysłowe bujanie się. Zdecydowanie prawdziwe są opinie o energii, którą duet wytwarza w warunkach koncertowych. Świetne zwieńczenie festiwalu.


Marcin Lewandowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.