Tegoroczna edycja SpaceFest!
okazała się wielkim sukcesem. Wyprzedane zostały wszystkie bilety, a głosy
uczestników jednoznacznie wskazywały, że zabawa była fantastyczna. Trójmiejskie
wydarzenie rośnie z roku na rok, co bardzo cieszy, ponieważ ściągani są nietuzinkowi
artyści z całego Świata - ci mniej i bardziej oczywiści. Oto, co działo się w
tym roku.
Dzień pierwszy
Otworzyli imprezę punktualnie o
19.00. Licznie zebrana publika usłyszała pełne rytmicznej i kosmicznej mocy
kompozycje (dwie perkusje skutecznie podbijały groove). Panowie promują obecnie
nowy album Na tym zdjęciu wcale nie wyglądasz grubo, dodatkowo cieszy więc
spora publiczność, która mogła pobujać się do nowych kompozycji.
Powrócili po 2 latach, oczekiwania
były spore, bo poprzedni koncert zrobił furorę. W tym roku nie było inaczej.
Niepokojące wizualizacje, wyświetlane na wielkim stelażu okalającym artystów,
nerwowa elektronika i seksowne melodie spodobały się wszystkim zgromadzonym w
sali. Black Sifichi dodawał klimatu swoimi opowiadaniami, które narzucały
nastrój znany trochę z Lyncha, trochę z Finchera. I choć nie każdemu mogły one
przypaść do gustu, był to kolejny świetny występ 2kilos &More w Polsce.
Chcemy więcej!
Wystąpili jako trio, ale ich
ściana dźwięku ścięła wszystkich obecnych i wprowadziła w trans godny
najlepszych psychodelików. Podobała się postawa Anglików, basista z
nonszalancją popijał wódkę z gwinta, a wciągające, powtarzające się motywy
hipnotyzowały publikę. Solidny koncert, który wprowadził w odpowiedni stan
przed następnym występem...
Niejeden współczesny DJ mógłby
dużo nauczyć się od Simeona, który w wieku 76 lat jeździ po świecie i daje tego
typu występy. Pełne energii, życia i bijącej od artysty witalności oraz radości
tworzenia, obcowania z publicznością. Zostaliśmy uraczeni dyskoteką na dobrym
tripie, mocnymi beatami i niespodziewaną tanecznością. Dla wielu był to
najlepszy koncert piątku, a nawet całego festiwalu!
Z różnych powodów zajęło im
prawie 24 godziny, aby dostać się do Gdańska. Gigantyczny szacunek należy się
Finom za to, że nie dość, że dotarli i wyszli na scenę, to jeszcze dali taki
popisowy występ! Wykon naprawdę profesjonalny (ta stylówa na lata siedemdziesiate) i fenomenalnie luzacki, idealny na zwieńczenie
takiego dnia. Bardzo cieszyła frekwencja, ponieważ wypełniona była prawie cała
sala. Muzycy prezentowali różne oblicza wkręcającej
muzyki, przez bluesa i hard rocka, aż po kosmos-rock i motorykę w duchu Hawkwind.
Dzień drugi
Otwarcie drugiego dnia było
spokojne, bardziej oniryczne, a mówiąc po polsku - dobre na kaca. Duńczycy
prezentowali bowiem spokojną i mistyczną fazę dźwiękową, która wprowadzała w
przyjemny letarg. Może nie była to muzyka zmieniająca życie, ale na pewno
rozszerzająca umysł i kojąca zmysły. Dobry i wciągający występ na początek.
Pierwszy zespół festiwalu
shoegaze'owego, który używał wajhy tremolo! Długo czekałem, aż pojawi się ktoś
inspirowany Kevinem Shieldsem i nie zawiodłem się. Polskie trio z Londynu dało
nostalgiczny koncert, w tym rozumieniu, że można było przenieść się w czasie do
początku lat 90. i koncertów My Bloody Valentine. Fajne, melodyjne, chaotyczne,
hałaśliwe - idealne na ten festiwal.
Wszyscy czekali na ten występ, co
było widać po frekwencji - stawili się chyba wszyscy uczestnicy. Intrygował
skład łączący pokolenia, a muzyka tradycyjnie pozostała tajemnicą do ostatniej
chwili. Wpływało to na pełną oczekiwania atmosferę i pozytywne napięcie, które
rozładowało się pod postacią burzy braw i ogólnego szaleństwa już po pierwszym
utworze. Muzyka rozwijała się powoli i dostojnie, aby stopniowo przeradzać się
w pędzące, rockowe wymiatacze. Podobała się mnogość emocji i barw
towarzyszących kolejnym kompozycjom. Raz z pazurem, raz transowo, niemal
balladowo. Świetne było śpiewanie w języku polskim, jak w jednym z utworów
śpiewanych przez Karola Schwarza. Tegoroczny występ był diametralnie inny od
tego z 2013 r., był mocniejszy, zdecydowanie bardziej gitarowy i równie ciekawy. Czysta faza objęła
tłum, który fetował występ ogromnymi brawami. Kolejny udany PPE!
PS. Bardzo chciałbym przy okazji
pochwalić ekipę odpowiedzialną za światła, ponieważ odbiór koncertu nie byłby
taki sam, gdyby nie fenomenalny light show. Dzięki niemu koncert był przeżyciem
totalnym, wpływającym nie tylko na zmysł słuchu, ale i wzroku.
Czyli jak minimalnymi środkami
osiągnąć maksymalną zabawę. Muzyka duetu zabrzmiała na żywo dziesięć razy
mocniej niż na płytach, wprowadzając publiczność w zmysłowe bujanie się.
Zdecydowanie prawdziwe są opinie o energii, którą duet wytwarza w warunkach
koncertowych. Świetne zwieńczenie
festiwalu.
Marcin Lewandowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.