WYTWÓRNIA: Kranky
WYDANE: 17 listopada 2014
KUP: SeeYouSoon.pl (CD)
Nowym albumem Loscil potwierdza (który to już raz?), że gra w ambientowej ekstraklasie. Sea Island już z tytułu jest bardzo wymowne i nawet bez odpalenia płyty można być pewnym, czego się spodziewać.
Ale to jest właśnie ta magia niektórych producentów - robią od lat to samo, tworzą podobne kompozycje, ewoluują z nimi i wraz z nimi dojrzewają. I to nikomu się nie nudzi - ani słuchaczom, ani samym muzykom. Z Loscilem właśnie tak jest, weźmy jakiekolwiek wydawnictwo, które ukazało się od 1999 roku, zawsze będzie na tak zwanym poziomie.
Tak jest i na Sea Island. Scott Morgan zdołał już do tego przyzwyczaić - to te same delikatne nagrania, spokojne, zmuszające do skupienia i wytężenia swojego słuchu, wchodzące w interakcję z uczuciami odbiorców. Jest tylko jeden istotny warunek - naprawdę należy wyostrzyć swoje zmysły, bo inaczej Sea Island stanie się muzyką tła, nic nieznaczącym tworem, który leci, leci i przemija. A to wielki grzech.
„Ahull” rozpoczyna tę melancholijną podróż, która trwa przez cały album i kończy się na „Angle of List”. Loscil funduje tutaj niezłą polirytmię, bawi się powtórzeniami, tworzy głęboką odyseję, w której uchwycić można i syntezatory, i, na przykład, wibrafon. Pulsujący rytm nadaje kompozycji nawet i pozytywnego wydźwięku, który jednak, wraz z końcem „Ahull”, odchodzi w zapomnienie. Bo od „In Threes” Morgan dostarcza tych melodii, z których najbardziej słynie - smutnych, niemal depresyjnych w swoim wydźwięku, opartych na tych syntezatorowych pejzażach, tak charakterystycznych dla ambientu.Tak samo, jak typowe dla Kanadyjczyka jest mieszanie melodii nieskazitelnie czystych z niemal pogrzebowymi, co spokojnie znajdziemy na Sea Island. Tytuł, jak zresztą wspomniałem na początku, znakomicie oddaje stan krążka. Loscil dryfuje samotnie ze swoją muzyką po ambientowym morzu. Te momenty, w których producent opiera kompozycje na bardziej niepokojącym rytmie („Bleeding Ink”, „Sturgeon Bank” zwłaszcza na wysokości 4:16) można porównać do lekkiego sztormu na tym morzu. Wtedy przypominamy sobie, że Scott Morgan to wielowątkowy twórca, potrafiący odnaleźć się w różnych stylistykach, oscylujących oczywiście wokół ambientu. W innych przypadkach Sea Island raczej nie zaskakuje i wybrzmiewa bardzo spójnie - tu spokój, tam rozciągnięte klawisze, gdzieniegdzie podrzucony głęboki bas, który po chwili przechodzi w dźwięki trudno dostępne dla ludzkich uszu (bo są takie ciche). Nie wolno też zapomnieć o tych drone'owych zapędach Loscila, tak dobrze brzmiących chociażby w „Iona”, ponad ośmiominutowym, składającym się z ciągłych powtórzeń kolosie.
7
Kacper Puchalski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.