sobota, 22 listopada 2014

RELACJA: William Basinski w Pardon, To Tu


Relacja z warszawskiego koncertu Williama Basinskiego. Utalentowany i legendarny już artysta wystąpił w Pardon, To Tu. Gig opisuje Jacek Wiaderny.

Pierwsze słowo-wytrych, jakie przychodzi mi do głowy na myśl o wtorkowym występie, to szczególny. W tym szerokim, cokolwiek wyświechtanym wyrazie zawierają się jednocześnie wszystkie cechy, jakie można przypisać wizycie Basinskiego w Polsce: zarówno z perspektywy wykonania, jak i odbioru.

Sam koncert rozpoczął się koło dwudziestej pierwszej i była to pora akurat, ani za późno, ani za wcześnie. Pardon, To Tu pękało w szwach i w zdaniu tym nie ma za grosz przesady – szpilki nie włożyłbyś w ten gęsty tłum. To wiadomość, która byłaby bardzo dobra, gdyby nie była bardzo zła. W przypadku gigu o innej skali hałasu i rozproszenia dźwięków, szłoby to znieść, we wtorek natomiast panowało rzadko spotykane skupienie muzyki i na muzyce. Zjawisko właściwie unikalne, nie pamiętam w ostatnich czasach koncertu, który odbywałby się w tak kompletnej ciszy, bez błyskania ekranami telefonów, szeptów i szelestów. Niestety, w związku z tym każdorazowe wejście czy wyjście kogoś z publiczności, nieuniknione przecież, zaburzało nastrój i wprowadzało niepotrzebne zamieszanie.

Wracając jednak do atmosfery, jaką roztoczył Basinski w Pardon we wtorkowy wieczór, naprawdę kto nie był, nie odczuł i nie słyszał, ma czego żałować. Choć nie było to może przeżycie mistyczne (a być może dla kogoś było), na pewno było od niego o krok. Na wielki plus w konstruowaniu tego nastroju należy zapisać wizualizacje: mistrz ambientu występował na tle minimalistycznego żwirku w czarno-bieli, który drgał, lecz nie przeistaczał się w inne formy, pozwalając się zapatrzyć. Moment kulminacyjny nastąpił, gdy Basinski wyczarował Melancholię, nieśpiesznie poprowadzoną wycieczkę w rejony jak z tytułu płyty, świetnie wpasowującą się w tę deszczową, listopadową noc.

Narzeka się, że było krótko. To prawda, Basiński grał krótko, za krótko (ok. 40 minut), i to chyba dobrze. Warto czasem zaserwować sobie taki niedosyt.

Jacek Wiaderny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.