wtorek, 4 listopada 2014

RECENZJA: Death From Above 1979 - The Physical World



WYTWÓRNIA: Last Gang Records
WYDANE: 9 września 2014

Dziesięć lat minęło, a tu nic się nie zmienia. Death From Above, jak napierdalali w swoje instrumenty, tak nadal to robią. Dla nich czas stanął w miejscu, od 2004 roku nic ciekawego w muzyce się nie wydarzyło, więc warto robić swoje. Skoro raz się udało, dlaczego miałoby się nie udać ponownie?

Takimi wyświechtanymi frazesami mogę rzucać i rzucać, i mogę to robić i do gwiazdki albo chociaż Zaduszek. Cóż, co jednak zrobić, gdy każde z powyższych zdań idealnie oddaje naturę The Physical World, a DFA naprawdę - wydaje się - stanęli w tym pieprzonym miejscu. Czy to źle? W przypadku innych zespołów mogłoby by być to dość ryzykownym posunięciem. A u nich? A u nich jest to jak najbardziej na miejscu. No bo, nie oszukujmy się, czy chcielibyśmy słuchać DFA 1979 w innym wydaniu?

N-I-E.

Pewnie, jakieś tam zmiany zaszły u Sebastiena Graingera i Jesse Keelera. Dorośli, to na bank. Stali się dojrzalsi - i tekstowo (przynajmniej te opowieści brzmią poważniej), i brzmieniowo. I chociaż duet nadal napieprza w najlepsze, trochę mniej tutaj szaleństwa, niż jeszcze na You're a Woman, I'm a Machine. Jednak DFA 1979 wcale nie brzmią przez to gorzej. Po prostu - dekada to dekada, niektóre rzeczy dzieją się nieubłaganie. Niemniej - prawie nic się tu nie zmienia. Nadal jest przebojowo, chaotycznie i, jak to w przypadku Kanadyjczyków - zadziornie.

Blisko dziesięcioletni czas milczenia złamał 8 lipca „Trainwreck 1979”, co wywołało - swoją drogą słusznie - mocne poruszenie. Jeszcze wcześniej organizatorzy Coachelli ogłosili udział duetu na festiwalu, pierwszy od tyyyyylu lat (i pewnie nieźle opłacony). Ale wracając do kawałka, singiel udowodnił, że DFA są w dobrej formie i nieźle się zakonserwowali, bo już od pierwszych taktów, pierwszych riffów i pierwszego śpiewu brzmiało to ciekawie, korzystnie i tanecznie. A z każdą mijającą sekundą było coraz lepiej, by wraz z klawiszami poderwać tę petardę. Singiel zapowiadał materiał przebojowy i faktycznie tak jest. The Physical World to album kipiący od dobrych utworów, wpadających w ucho z łatwością i z jeszcze większą swobodą przyczepiających się się do pamięci. Wiecie, takich utworów, które się nuci, a które nie irytują swoim istnieniem gdzieś tam z tyłu głowy. To zaleta, bez dwóch zdań.

Mocno jest już od początku. Pierwsze takty „Cheap Talk” z bardzo dobrym refrenem świadczą o tym, że chwytliwy i nieźle zapowiadający się singiel „Trainwreck 1979” nie był wypadkiem przy pracy. Chaotyczna perkusja, surowe riffy i aura lekkiego niepokoju - Death From Above nie zardzewieli przez tych dziesięć lat. Redaktor Popmatters w swojej recenzji wspomniał, że DFA 1979, mimo dwuosobowego składu, potrafią wytworzyć więcej hałasu niż Arcade Fire. Nathan Stevens nie mylił się w swojej tezie, kanadyjski duet udowadnia, że ilość nie idzie w parze z jakością. Grainger i Keeler, mimo że to inna stylistyka, biją na nudziarzy od Reflectora na nos, na uszy, może też i na żuchwę. A że Kanadyjczycy byli przez ostatnie lata w lekkim letargu, za pomocą The Physical World starają się nadrobić stracony czas, pędząc przez płytę z prędkością Pendolino na próbnych jazdach. Dlatego nie może dziwić nerwowość i tempo „Right On, Frankenstein!” (znowu kapitalny refren i miażdżąca solówka gitarowa od 2:14). Death From Above byli głodni wspólnego grania, a każdy kolejny kawałek to potwierdza. Stonerowy powiew przychodzi wraz z „Virgin”, stare jest stare, może trochę bardziej ugładzone w stosunku do You're a Woman, I'm a Machine, ale nadal energiczne i ciekawe. Drugi długograj dostarcza soczystych rock-bangerów dla dorosłych niegrzecznych, którym zakręca się łezka w oku, gdy przypominają sobie o ogólnym electropopowym szrocie dostępnym z każdej strony. To te kawałki, których można słuchać, gdy nerki już nie takie same, co kilka lat temu, a włosy częściej się przerzedzają niż powinny. 

Refreny to słowo klucz. Gdyby DFA 1979 chcieli The Physical World dobrze rozbujać w Google, pozycjonowaliby płytę pod kątem hasła refren. To największy motor napędowy albumu. Soczyste melodie współgrają z melodyjnym wokalem Sebastiena (w zwrotkach standardowo jest surowy i agresywny). Pojawiły się tu i ówdzie głosy, że jeszcze dziesięć lat temu Kanadyjczycy mogliby tak brzmieć, spoko, natomiast po takim czasie nie brzmią wiarygodnie. Dla mnie brak gruntownej zmiany świadczy właśnie o klasie artystycznej. Ma być punkowo i gówniarsko w swoim wydźwięku, inaczej przecież duet nie mógł tego rozegrać. Odejście od zadziorności? Wygładzenie tych nieokiełznanych kawałków i obłożenie perki marshmallowsami, żeby nie było AŻ tak chaotycznie i głośno? Nieeeeeee, przecież Death From Above nie mogliby się zabawić w Queens of the Stone Age w nowym wcieleniu. „Government Trash” to chyba najlepszy taki wyznacznik płyty - bezkompromisowa kompozycja najbardziej bodaj nawiązująca do You're a Woman, I'm a Machine, choć i „Crystal Ball” ładnie uderza w stronę dance-punkowych rejonów, a to za sprawą tego tanecznego basu. Dość dziwnie natomiast jest w balladowym „White Is Red”, które pasuje do pozostałego materiału z The Physical World jak Kurt Wallander do kółka komediowego. Nie kupuję tego. Pierwsza i jedyna zadyszka Kanadyjczyków, którą jednak wypada wybaczyć. 

To co, widzimy Death From Above 1979 na przyszłorocznym OFF Festivalu? Wypadałoby c h y b a, prawda?

7

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.