WYTWÓRNIA: 4AD / Sonic Records
WYDANE: 18 listopada 2014KUP: Sklep Sonic (CD)
Nowy
Ariel, tym razem bez Graffiti. No i luz, bo widać mniej spiny na
komercyjny sukces i czuć, że gość robi to, co chce, bo nikt mu
niczego nie narzuca. Dlatego mamy odjazdy po całym Pinkowym świecie:
od psychodelicznych jamów, przez zabawy we Franka Zappę i powroty
do starszych albumów, aż po kontynuację Mature Themes.
Trochę taki przekrój kariery, a nawet The Best Of, więc pozwoliłem
sobie na reckę track-by-track, żeby trochę bliżej przypatrzeć
się poszczególnym indeksom. JEDZIEMY.
„Plastic
Raincoats in the Pig Parade”
Zaczyna
się. Sixtiesowo-lunaparkowa psychodelia w stylu wczesnych Pink Floydów
i Syda Barreta + Pinkowe bajery i mamy prawilny opener.
„White Freckles”
Ach,
czuć powiew tych zajebistych, lo-fi'owych krążków w stylu House
Arrest (ta aura będzie unosić się nad całym krążkiem, tak
gwoli ścisłości). Spokojnie łapie się do hajlajtów pom pom.
„Four Shadows”
Brzmi
jak Haunted Graffiti z Robertem Smithem na wokalu. Ale podobno Ariel
jara się The Cure, więc wszystko jasne. A wyszło spoko, wiadomix.
„Lipstick”
Vintage'owe
klawisze, oldschoolowe basy, ogólnie retro sznyt. A gdzieś pośrodku
AP zapodaje swoją opowiastkę okraszoną dystyngowanym chorusem.
Stawiam kolejnego plusa.
„Not Enough Violence”
Galopująca
perka, synthowa chmara, a wszystko oczywiście w lo-fi'owym
opakowaniu. Łykam bez zastanawiania się.
„Put Your Number In My Phone”
A
tu z kolei Rosenberg znowu celuje w jakieś wysokie miejsce na liście
Pitchforka. Jedynki nie będzie (chociaż who knows?), bo nie ma „na
na nana”, ale i tak spoko granie. Jak z Mature Themes wycięte.
„One Summer Night”
Następna świetna piosenka, gdzie wszystko rozlewa się po pasmach, a Ariel rozkosznie wyśpiewuje radosne wersy. Trochę świąteczny klimat, ale przecież mamy już listopad.
„Nude Beach A Go-Go”
Typowy
dla Pinka, gatunkowy pastisz (jak tytuł wskazuje). Tym razem
jakiegoś surf-rocka czy songów w stylu The Supremes(?). Tak czy
inaczej — bardzo przyjemne.
„Goth Bomb”
Trochę glam rock się wkrada. I bardzo dobrze, bo lubię eklektyczne płyty. Tylko trzeba je robić z głową, a nie z dupą. Ariel zdecydowanie idzie pierwszą drogę.
„Dinosaur Carebears”
Arabskie
motywiki (pojawiło się już coś takiego w dyskografii Ariela?
Hmmmmmm) w towarzystwie zadziornych, chropowatych, gitarowych riffów
i wybuchów. Wdzięczne, a zarazem interesujące. Plus obadajcie
śmieszną wstawkę w środku!
„Negativ Ed”
Znowu trochę glamu, trochę punka spod znaku Ramones, a w tle biją dzwony. Czad.
„Sexual Athletics”
Żarty
w stylu Franka Zappy zawsze krążyły po Pinkowej orbicie. Tu mamy
dobry przykład. No i oczywiście to jest kozacki numer, a nie jakieś
wygłupy tylko.
„Jell-o”
Ależ
wykurwiście zażerają te klawiszowe akordy! Niby tylko dwuminutowa,
śmieszkowa miniaturka (trochę Who circa Sell Out), a wgryza
się w mózg z taką siłą, że nie mam słów.
„Black Ballerina”
Pisałemjuż przecież, to co się BEDE powtarzał.
„Picture Me Gone”
Tu
trochę się pan artysta za mocna ROZWIÓDŁ, ale w tych uroczystych,
patetycznych tonach też mu do twarzy, bo to w sumie piękna
piosenka. Podoba mi się w sensie.
„Exile On Frog Street”
Tytuł
zdradza, do czego mamy tu odniesienie (wstyd pisać nawet), więc
zostawiam Was z samym kawałkiem, bo jest z czym.
„Dayzed Inn Daydreamers”
A na sam koniec Ariel zapodaje balladę na akustyku, żeby nie było, że takich rzeczy nie UMI robić. Umi, a jakże — wielu mogłoby się odeń sporo nauczyć. Zresztą, potem nie tylko akustyk gra PIERWSZE SKRZYPCE.
*
* *
I
takim oto sposobem przeszliśmy przez cały, świetny, nowy longplej
Ariela Pinka. pom pom. No i jaka pointa? Taka, że do
największych dokonań brakuje (The Doldrums to to nie jest),
ale chyba wolę od Before Today i Mature Themes. A to
oznacza, że AP potwierdza swoją pozycję wśród najlepszych
działających obecnie songwriterów i powiększa swoją dyskę o
kolejny fantastyczny krążek. Czego chcieć więcej, się pytam?
7.5
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.