czwartek, 20 listopada 2014

RECENZJA: Ariel Pink - pom pom



WYTWÓRNIA: 4AD / Sonic Records
WYDANE: 18 listopada 2014
KUP: Sklep Sonic (CD)


Nowy Ariel, tym razem bez Graffiti. No i luz, bo widać mniej spiny na komercyjny sukces i czuć, że gość robi to, co chce, bo nikt mu niczego nie narzuca. Dlatego mamy odjazdy po całym Pinkowym świecie: od psychodelicznych jamów, przez zabawy we Franka Zappę i powroty do starszych albumów, aż po kontynuację Mature Themes. Trochę taki przekrój kariery, a nawet The Best Of, więc pozwoliłem sobie na reckę track-by-track, żeby trochę bliżej przypatrzeć się poszczególnym indeksom. JEDZIEMY.

„Plastic Raincoats in the Pig Parade
Zaczyna się. Sixtiesowo-lunaparkowa psychodelia w stylu wczesnych Pink Floydów i Syda Barreta + Pinkowe bajery i mamy prawilny opener.


„White Freckles”
Ach, czuć powiew tych zajebistych, lo-fi'owych krążków w stylu House Arrest (ta aura będzie unosić się nad całym krążkiem, tak gwoli ścisłości). Spokojnie łapie się do hajlajtów pom pom.

„Four Shadows”
Brzmi jak Haunted Graffiti z Robertem Smithem na wokalu. Ale podobno Ariel jara się The Cure, więc wszystko jasne. A wyszło spoko, wiadomix.

„Lipstick”
Vintage'owe klawisze, oldschoolowe basy, ogólnie retro sznyt. A gdzieś pośrodku AP zapodaje swoją opowiastkę okraszoną dystyngowanym chorusem. Stawiam kolejnego plusa.

„Not Enough Violence”
Galopująca perka, synthowa chmara, a wszystko oczywiście w lo-fi'owym opakowaniu. Łykam bez zastanawiania się.

„Put Your Number In My Phone”
A tu z kolei Rosenberg znowu celuje w jakieś wysokie miejsce na liście Pitchforka. Jedynki nie będzie (chociaż who knows?), bo nie ma „na na nana”, ale i tak spoko granie. Jak z Mature Themes wycięte.

„One Summer Night”
Następna świetna piosenka, gdzie wszystko rozlewa się po pasmach, a Ariel rozkosznie wyśpiewuje radosne wersy. Trochę świąteczny klimat, ale przecież mamy już listopad.

„Nude Beach A Go-Go”
Typowy dla Pinka, gatunkowy pastisz (jak tytuł wskazuje). Tym razem jakiegoś surf-rocka czy songów w stylu The Supremes(?). Tak czy inaczej — bardzo przyjemne.

„Goth Bomb”
Trochę glam rock się wkrada. I bardzo dobrze, bo lubię eklektyczne płyty. Tylko trzeba je robić z głową, a nie z dupą. Ariel zdecydowanie idzie pierwszą drogę.

„Dinosaur Carebears”
Arabskie motywiki (pojawiło się już coś takiego w dyskografii Ariela? Hmmmmmm) w towarzystwie zadziornych, chropowatych, gitarowych riffów i wybuchów. Wdzięczne, a zarazem interesujące. Plus obadajcie śmieszną wstawkę w środku!

„Negativ Ed”
Znowu trochę glamu, trochę punka spod znaku Ramones, a w tle biją dzwony. Czad.

„Sexual Athletics”
Żarty w stylu Franka Zappy zawsze krążyły po Pinkowej orbicie. Tu mamy dobry przykład. No i oczywiście to jest kozacki numer, a nie jakieś wygłupy tylko.

„Jell-o”
Ależ wykurwiście zażerają te klawiszowe akordy! Niby tylko dwuminutowa, śmieszkowa miniaturka (trochę Who circa Sell Out), a wgryza się w mózg z taką siłą, że nie mam słów.

„Black Ballerina”
Pisałemjuż przecież, to co się BEDE powtarzał.

„Picture Me Gone”
Tu trochę się pan artysta za mocna ROZWIÓDŁ, ale w tych uroczystych, patetycznych tonach też mu do twarzy, bo to w sumie piękna piosenka. Podoba mi się w sensie.

„Exile On Frog Street”
Tytuł zdradza, do czego mamy tu odniesienie (wstyd pisać nawet), więc zostawiam Was z samym kawałkiem, bo jest z czym.

„Dayzed Inn Daydreamers”
A na sam koniec Ariel zapodaje balladę na akustyku, żeby nie było, że takich rzeczy nie UMI robić. Umi, a jakże — wielu mogłoby się odeń sporo nauczyć. Zresztą, potem nie tylko akustyk gra PIERWSZE SKRZYPCE.

* * *

I takim oto sposobem przeszliśmy przez cały, świetny, nowy longplej Ariela Pinka. pom pom. No i jaka pointa? Taka, że do największych dokonań brakuje (The Doldrums to to nie jest), ale chyba wolę od Before Today i Mature Themes. A to oznacza, że AP potwierdza swoją pozycję wśród najlepszych działających obecnie songwriterów i powiększa swoją dyskę o kolejny fantastyczny krążek. Czego chcieć więcej, się pytam?


7.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.