poniedziałek, 10 listopada 2014

RECENZA: Prince - Art Official Age / Plectrumelectrum



WYTWÓRNIA: Warner
WYDANE: 30 Września 2014

No i stało się — Książę powrócił z kolejnym albumem, a właściwie z dwoma albumami. Swego czasu artysta odgrażał się, że więcej jego płyt już nie usłyszymy, a to przez wzgląd na piractwo, a tymczasem i nowe płyty się pojawiły, a przy okazji Prince założył sobie Facebookowy profil, czym przypieczętował rozejm z wirtualnym światem (chyba tak można to odczytywać). Oczywiście nawet w Internecie gość zachowuje się jak na prawdziwego księcia przystało, więc dajmy sobie już spokój z tym całym zamieszaniem i sprawdźmy, jak to jest z tymi nowymi płytami. Więc tak: Art Official Age to solowy Prince, z całym pakietem odniesień i powrotów do klasycznych momentów z dyskografii, a więc coś, na co zdecydowanie czekałem. Z kolei Plectrumelectrum to trochę krążek-dodatek, nagrany wspólnie z żeńskim zespołem 3RDEYEGIRL, mocno pachnący oldschoolowym soundem lat osiemdziesiątych, w rodzaju jakichś Van Halen i całego prawdziwego, rockowego grania. Zatem lepiej będzie, gdy na początku opowiem, co myślę o tym pierwszym, z wiadomych względów ważniejszym krążku, a potem sklecę parę zdań o kooperacji bandu z autorem obu płyt.

Faktycznie, na Art Official Age mamy legion tropów i reminiscencji z poprzednich nagrań. Z jednej strony bardzo dobrze, choć z drugiej ta sytuacja oznacza, że Prince nie przenosi tym albumem gór, ani nie rozsadza współczesnego popu, co w sumie było wiadome od początku, ale trzeba to jednak zaznaczyć. To co, mała skojarzeniowa zabawa? Dobra, to tak: w balladowym „This Could Be Us” delikatnie pobrzmiewa olśniewający blask „The Most Beautiful Girl In The World”, „The Gold Standard” to odprysk bezczelnych, retro-oldschoolowych jointów w rodzaju „Get Off” czy „My Name Is Prince”, „Breakdown” to znowu delikatna, choć doprawiona ekspresyjnym, książęcym wydzieraniem się przy końcu, pieśń w duchu „Damn U” , „Diamonds And Pearls” czy nawet „Future Baby Mama”, i zostają ufunkowane, wysmakowane ballady „Clouds” oraz „Breakfast Can Wait”, które w zasadzie mógł nagrać tylko Prince, ale to nie są tak znakomite i wypieszczone kompozycje jak „And God Created Woman” czy „Strollin'” chociażby. Także tak to wygląda — mamy tu album na wskroś Prince'owy — jedynie trochę zaskoczył mnie prawie tytułowy otwieracz „Art Official Cage”, brzmiący jak dostosowany do standardów nowoczesnego radiowego popu hit (aż do tego stopnia, że na 2:44 zanosiło się na jakąś Skrillexową wstawkę, ale na szczęście obyło się bez takich ZABIEGÓW), i ja to kupuję, bo uwielbiam styl i muzyczne myślenie tego gościa. A to, że Art Official Age nie będzie się mocno wyróżniać w olbrzymim katalogu tego zasłużonego artysty (może odrobinę wolę wcześniejszy 20Ten, ale dobra forma została utrzymana), to inna sprawa, która jakoś mocno mnie nie martwi, zwłaszcza wtedy, gdy spojrzę na cover albumu...

***


Jeśli chodzi o drugą płytę, to mamy tu małą powtórkę z Lotusflow3r, gdzie było więcej gitarowych popisów niż dobrych piosenek. Tu niby Prince próbuje coś przygrywać, ale w rezultacie wychodzą mu staromodne rockowe wałki z pretensjonalnymi riffami à la Deep Purple, Suzi Quatro czy Joan Jett. No dobra, ostatecznie jestem w stanie przełknąć „PRETZELBODYLOGIC” z niezłym refrenem czy „AINTTURNINROUND” z Sabbathowymi (ech) riffami, a spokojniejsze fragmenty, takie jak „WHITECAPS” czy „TICTACTOE” nawet szczerze polubiłem. „STOPTHISTRAIN”, z funkowym vibe'em i vintage'owym wnętrzem też jakoś cenię, ale przy nieznośnym „PLECTRUMELECTRUM”, „FIXURLIFEUP” lub „ANOTHERLOVE” trochę wysiadam, choć to nie są jakieś fatalne piosenki, tylko Prince w nich mocno przesadza (ziom, każdy wie, że jesteś zajebistym gitarzystą, więc po co to?) i to robi się trochę niestrawne. Więc ostateczne wrażenie jest również pozytywne, a to najważniejsze, prawda?


7.0 / 5.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.